Czy zdalne realizowanie projektów społecznych ma sens? Jak pracować z młodzieżą, gdy realne spotkanie nie jest możliwe? Rozmowa z Wiktorią Bolko, Katarzyną Kocembą i ks. Marcinem Jakubiakiem – opiekunami wolontariuszy w projekcie „Czas na Młodzież 2019” o pracy z młodymi ludźmi w warunkach pandemii.
Wiktoria Bolko – coach i fizjoterapeutka, pracuje w archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej jako instruktorka aktywnej rehabilitacji i trenerka pracy z osobami z niepełnosprawnością.
Ks. Marcin Jakubiak – dyrektor Caritas Diecezji Zamojsko-Lubaczowskiej. W projekcie – coach, przede wszystkim młodzieży niepełnosprawnej, prowadzi też grupę młodzieży męskiej z młodzieżowego ośrodka wychowawczego.
Katarzyna Kocemba – pedagog w technikum, od lipca ub.r. coach w projekcie na terenie diecezji bielsko-żywieckiej.
Wszyscy troje towarzyszą młodzieży w realizacji projektów społecznych oraz stażów wolontariackich, prowadzą uczestników w ich pracy nad kompetencjami społecznymi podczas realizacji kursów kwalifikacyjnych i warsztatów. Grupy Wiktorii m. in. realizują projekt, w którym młodzież organizuje treningi sportowe dla osób z niepełnosprawnością, podopieczni Kasi Kocemby modernizują i rozbudowują lokalny tor rowerowy, grupa ks. Marcina m. in. przeprowadziła warsztaty cukiernicze i fotograficzne dla osób z niepełnosprawnością intelektualną.
Jak byście scharakteryzowali młodzież, z którą pracujecie w projekcie? W jakim są wieku, z jak dużych miejscowości i jak liczną grupę młodych osób macie pod swoimi skrzydłami?
M.J. W sumie udało nam się zrekrutować bez mała 400 osób. Do tej pory nasza diecezja była podzielona na pięć regionów pomocowych i woluntarystycznych, to wszystko fajnie działało i zdawało egzamin jeszcze przed pandemią. Później musiało być troszeczkę przeorganizowane. W każdym z tych regionów jest osoba czy grupa osób odpowiedzialnych za wolontariat Szkolnych Kół Caritas i właśnie na tym oparliśmy rekrutację. Dzięki temu udało nam się pozyskać młodzież właściwie z całej diecezji, głównie ze szkół średnich, a także sporą grupę studentów, którzy kiedyś byli w Szkolnych Kołach Caritas i teraz udzielają się przy parafiach. Nawiązaliśmy też współpracę z takimi placówkami jak warsztaty terapii zajęciowej (WTZ), dom pomocy społecznej (DPS) i młodzieżowy ośrodek wychowawczy (MOW). Obecnie pracujemy z 24-osobową grupą projektową z DPS-u w Lubaczowie i 28 chłopcami w wieku 18 lat, z młodzieżowego ośrodka wychowawczego.
K.K. Moja grupa jest 24-osobowa, są to moi uczniowie. Na co dzień pracuję z nimi w Szkolnym Kole Caritas i w samorządzie uczniowskim. Jest to młodzież pełnosprawna. Jest tam kilku maturzystów, część to uczniowie z drugiej, trzeciej klasy technikum. Znałam ich już wcześniej, widziałam się z nimi przez dwa miesiące codziennie w szkole i to nam bardzo ułatwiło pracę, bo przy nauce zdalnej trudno mówić o pracy grupowej. Natomiast wszystkie projekty społeczne udało nam się napisać jeszcze w szkole, od listopada je realizujemy.
W.B. Jeżeli o mnie chodzi, to ten rozstrzał jest bardzo duży, bo mam pięćdziesięcioro czworo uczestników, zarówno osoby pełnosprawne jak i niepełnosprawne. Najmłodsza ma 15 lat, a najstarsza 29. Ludzie są z całej diecezji; od osoby, do której mam najdalej, dzieli mnie 160 kilometrów. Najtrudniej było mi się spotkać z podopiecznymi placówek, które zostały w ostatnim czasie zamknięte przez wojewodów, jak WTZ-y, środowiskowe domy samopomocy, itp. Udało się jednak zobaczyć chociażby online, więc zakładam, że się ze wszystkimi poznaliśmy.
Jaka jest według Was dzisiejsza młodzież?
K.K. Cudowna, przynajmniej ta, z którą ja pracuję. To uczniowie technikum, takie dzieci, które twardo stąpają po ziemi, mają swoje priorytety i wiedzą mniej więcej czego od życia oczekują. Potrafią się zaangażować, współpracować. Cały czas dopytują i piszą do mnie: Co robimy dalej? Jakie są następne kroki? Czy możemy już wejść z warsztatami do tej placówki czy do tej? Są naprawdę rewelacyjni!
W.B. Myślę, że tu nie ma reguły, czy to jest młodzież, czy to są osoby dorosłe, bo po prostu każdy jest inny. I jak wiele środowisk, jak wiele rodzin, tak te dzieciaki też są różne, bo po prostu różne wzorce obserwowały w swoim życiu. Mam wielkie spectrum tego, jaka ta młodzież może być. Bo może być właśnie i inicjatorami, ale może być też roszczeniowa mimo tego, że sama się zgłasza do różnych działań, tak jak bywało u nas w diecezji. Może być zdecydowana, może być rozchwiana. Są uczestnicy, którym trzeba po pięć razy powtarzać tę samą procedurę. A są tacy, którzy rzeczywiście wiedzą, jaki mają cel i są zdeterminowani, by go osiągnąć. Na pewno młodzież potrzebuje wsparcia i wzorców i to się pewnie nie zmienia na przestrzeni lat. Po prostu teraz mamy taki trudny czas, że może to być bardziej widoczne.
M.J. Ja mam takie doświadczenie, jeżeli chodzi o pracę jeszcze przed projektem, że młodzież po prostu czyta grę. I to jest coś takiego, że oni widzą, jakie jest zaangażowanie i księdza i nauczyciela i kolegów.
I tak się nam czasami wydaje, że oni tak wpatrzeni w te telefony, te słuchawki na uszach, ale to tak do końca nie jest. Oni naprawdę potrafią zobaczyć kto jest dla nich, kto jest po ich stronie i to od razu rodzi albo płaszczyznę porozumienia, woli współpracy albo jakiś bunt. Młodzież lubi konkret i to jest też ważne.
Zwróćmy uwagę, że przy tych projektach, gdzie było konkretne działanie, to samo płynie. Moja diagnoza współczesnej młodzieży jest bardzo pozytywna. Podpisuję się pod tym, że młodzież potrzebuje wzorców, potrzebuje autentycznych osób, które nie tylko powiedzą jej, co robić, ale też jak to robić i dadzą przykład relacji – nie tyle nawet partnerskiej, ale relacji, w której można się czegoś nauczy. Nawet jeżeli nam się wydaje, że czasem ten autorytet badają czy wypróbowują, to finalnie zawsze wychodzi to pozytywnie. Na pewno wyczuwają pewne budowanie dystansu. I wbrew pozorom im nie zależy na koleżeństwie. Wiadomo – fajnie, jeżeli jest się ze swoim nauczycielem na ty, ale to dopiero z czasem. Młodzież potrafi wyczuwać to zaangażowanie, czy ty jesteś dla nich, czy jesteś obok.
Na ile obecnie pracujecie z młodzieżą zdalnie? Może jednak pewnych rzeczy zdalnie po prostu nie da się zrobić?
W.B. Ja pracuję w dużej mierze zdalnie i mam takie poczucie, że przez ten online oni się bardziej rozgadują. Są w stanie powiedzieć coś na boku, jakieś anegdoty, pośmiać się. Nie wiem, czy ta bariera ekranu ich trochę ośmiela, że pozwalają sobie czynić pewne dygresje… Kontakt jest inny, ale też intensywniejszy, bo zawsze się zadzwoni po jakąś krótką poradę. Więc u mniej jest online, są telefony, ale mam poczucie, że ta intensywność jest naprawdę zadowalająca.
To jest ciekawe co mówisz. Czyli jakby czują się trochę bardziej naturalnie w tej sytuacji?
W.B. Tak. Teraz na przykład dostałam zdjęcie tostera. Testują, czy działa, no i wysyłają mi fotkę, jak robią tosty. I to jest super, ale nie mam pewności, czy tak by to wyglądało, gdyby te spotkania były regularne. Mam wrażenie, że nie, ale mogę się mylić.
K.K. Ja jestem w szkole codziennie i widuję się z nimi. Nie są to regularne spotkania – to wynika z realizacji konkretnego projektu czy potrzeb uczestników – oni do mnie po prostu wpadają. Dużo też działamy na komunikatorze, ale ja pracuję jako pedagog i ciężko jest mi pracować zdalnie, wolę bezpośredni kontakt.
Bo ważne są nie tylko słowa, ale też cały kontekst sytuacji – jak młodzież się zachowuje, z czym do nas przychodzi… Nie tylko to, co oni chcą nam powiedzieć, ale też co pokazują całym sobą.
A problemów teraz przy izolacji i zdalnym nauczaniu jest bardzo dużo, najczęściej z uzależnieniem od Internetu. Wiadomo, że uczeń tego nie powie przez Internet czy telefon. Trzeba go poobserwować, jak on się zachowuje w rozmowie. Tak że ja raczej „na żywca”…
M.J. Gdy zaczynaliśmy pracę w MOW-ie, była wielka prośba, by skoncentrować się w projektach społecznych na rozwoju fizycznym tych chłopców, bo nie mieli przestrzeni sportowo-rekreacyjnej. Jakiś kawałek boiska i właściwie tyle. Tutaj naprawdę pokazali, co potrafią, jakie mają pomysły i jak potrafią działać. Natomiast gdy zaczynaliśmy drugi nabór w diecezji i rozpoczęliśmy pracę, były warsztaty otwierające w DPS-ie w Lubaczowie, to jest dom pomocy społecznej prowadzony przez siostry albertynki. Pojechaliśmy na te warsztaty, pojechali trenerzy. To był maj – początek czerwca, było bardzo ładnie na dworze, część zajęć grupy miały na zewnątrz. Wyczuwało się taką euforię, ja w ogóle nie rozumiałem, dlaczego. I później mieliśmy takie spotkanie podsumowujące z opiekunami. I siostra powiedziała, że jesteśmy pierwszymi gośćmi, którzy weszli do DPS-u od bodajże trzech czy czterech miesięcy. I dla nich to spotkanie było czymś niesamowitym. Zrobili transparenty, przygotowywali się bardzo długo na to wydarzenie. Choć ono miało być dla nich pewnym warsztatem, nas też wiele nauczyło. I dlatego zawsze się podpiszę pod tym, że to rzeczywiste spotkanie, mimo utrudnień, jest lepsze.
A teraz pytanie może niekoniecznie do Wiktorii, bo ona już na nie właściwie odpowiedziała. Czy widzicie mimo wszystko jednak jakieś plusy tej pracy zdalnej?
W.B. To ja może dopowiem. Oprócz tego, o czym już powiedziałam, że jest plusem, to ja w jednej czteroosobowej grupie mam człowieka ze Szczecina i człowieka z Koszalina, czyli mają do siebie 150 kilometrów. Myślę, że by się nie spotkali, gdyby nie praca zdalna. A nawet gdyby się spotkali, to byłoby to okupione wielkim zaangażowaniem osób trzecich, w przypadku osób niepełnosprawnych np. rodziców. A to, że oni tutaj sami się połączyli, sami się spotkali, to była jakaś ich niezależność. Nie muszą teraz prosić rodzica, żeby ich zawiózł, żeby rezygnował z pracy, brał urlop i tak dalej, bo oni mają spotkanie w projekcie. Rzeczywiście sami dysponują swoim czasem i kiedy im pasuje się spotkać, to się spotykają. Więc to też na pewno zatarło granice, jeśli chodzi o odległości.
K.K. Ja myślę, że u mnie cenili sobie to, że szkolenia odbywają się online. To są dzieciaki, które już często gdzieś pracują, robią kursy zawodowe, uczą się. Na pewno frekwencja nie byłaby tak dobra, gdyby trzeba było spotkać się na żywo. Myślę, że mogliby mieć z tym problem. Na platformie Teams każdy sobie gdzieś w domu tego posłucha, uczestniczy, a gdyby to odbywało się na żywo, pewnie nie wzięliby udziału nawet w pięćdziesięciu procentach.
M.J. Jeżeli chodzi o moje doświadczenie, to ja faktycznie skupiłem się na tym, że dużo więcej daje nam spotkanie na żywo. No ale gdy jesteśmy w czterech różnych miejscach Polski, to możemy sobie ten wieczór spędzić wspólnie dzięki przestrzeni wirtualnej. Jeśli chodzi o jakość pracy, wirtualną dokumentację i tak dalej – to jest ogromna różnica na plus. Spotkania zdalne czy udostępnianie ekranów…
Wydawało mi się, że jestem z pokolenia komputerowego i internetowego, ale tak naprawdę dopiero sam odkryłem, jak wiele możliwości to daje, a wymusiła to pandemia.
Jest dużo plusów, ale są też obawy, jeżeli chodzi o młodzież, zwłaszcza tę młodszą: co będzie, gdy wróci do szkoły, jeżeli pandemia wciąż się będzie jeszcze przedłużać. Szybko przyzwyczajamy się do dobrego, do wygody. Że nie wychodzę do szkoły o 7:15, tylko za dziesięć ósma dopiero wstaję z łóżka.
Już po części o tym mówiliście, ale gdyby dało się to ubrać w kilka rzeczowników albo w jedno zdanie: co jest w tej pracy zdalnej najtrudniejsze? I nie chodzi mi ogólnie o pracę zdalną, tylko o pracę zdalną konkretnie z Waszymi grupami, tymi dwudziestoma czterema czy pięćdziesięcioma czterema osobami.
W.B.: W przypadku osób z niepełnosprawnością intelektualną – wiadomo. Ale są też osoby, które ze względu na niepełnosprawność ruchową nie doświadczyły pewnych rzeczy i w związku z tym to obycie z komputerem jest dla nich trudne. I jak na przykład był link, to trzeba było taką osobę przez dwadzieścia minut prowadzić, jak się z tym linkiem w ogóle obchodzić. Jeżeli już w ten link weszła i zdążyłam odłożyć słuchawkę, to za chwilę był kolejny telefon: „A co mam zaznaczyć w pierwszym zdaniu?”. Więc rzeczywiście ten system i to, co my tutaj wszyscy robimy, jest bardzo intuicyjne dla osób, które na co dzień pracują, czy uczą się na komputerze, ale na pewno nie dla osób niepełnosprawnych, które swoją edukację zakończyły w podstawówce albo w gimnazjum, a dzisiaj mają lat dwadzieścia parę i ich najbliższym środowiskiem jest tylko dom.
K.K. Nie tylko osoby niepełnosprawne ale i moje dzieciaki miały problem z opanowaniem naszej platformy. To na początku też było dla nich nie do przebrnięcia. Sposób logowania się, potem odnajdowania czegokolwiek, informacji o tych zespołach – to też nie było łatwe. Brakowało mi też takiego spotkania ze wszystkimi, z tymi dwudziestoma czterema osobami przy samym pisaniu projektów. My mamy większość projektów współpracujących ze sobą. Coś wymyśliliśmy w czwórkę, spotkaliśmy się z kolejną czwórką, wymieniliśmy informacje albo dzwoniliśmy do siebie, ale potem nie wolno nam było się spotkać w dużej grupie, żeby siąść razem i obmyślić wspólnie, który zespół co będzie robił w projekcie. To było utrudnienie. Wszystko odbywało się za moim pośrednictwem.
M.J. Ja się podpisuję pod tym, co było powiedziane o młodzieży niepełnosprawnej. Tylko że tak sobie myślę, właśnie po tym doświadczeniu, że to, co dla nas mogło być trudnością, niekoniecznie dla nich było trudne.
Miałem kilka takich osób, i to nie tylko w mojej grupie, ale też u innych coachów, które podpisywały się krzyżykiem. To było maksimum tego, co potrafią napisać. Opieka nad nimi jest stała i tak samo było przy projekcie. Oni nie widzą wielkiej różnicy: czy to jest projekt, czy to jest inne działanie, czy to są normalne procedury w związku z ich pobytem w DPS-ie. Oni się tego nie boją.
Dla nich to jest coś nowego i jeżeli ich zainteresuje, to ich wciąga. Jeżeli ich nie zainteresuje, to nie mamy wielu możliwości. Bardzo dużo zależało też od ich humoru, od ich dyspozycji w danym dniu, od pewnych emocji, które im towarzyszyły i to się przekładało potem na całość pracy.
A co byście powiedzieli osobie, która ma zacząć pracę zdalną z wolontariuszami i ma w sobie obawy? Jakąś jedną, mam nadzieję pokrzepiającą czy dającą nadzieję myśl albo radę.
M.J. Jak byśmy żyli w czasach apostolskich, to na pewno i Pan Jezus i Apostołowie korzystaliby z tych narzędzi, które mamy współcześnie. Raczej by nie ograniczyliby się tylko do pokonywania Palestyny pieszo czy czasami łodzią. Musimy się dostosować do tych czasów i uwarunkowań, które są teraz.
Jest to nasza rzeczywistość, nasza codzienność i jest to ogromna szansa, jeśli chodzi o możliwości pracy. Myślę, że efekty będziemy widzieli dopiero z perspektywy czasu, wtedy będzie łatwiej specjalistom od szkoły, edukacji czy od programów nauczania to ocenić.
To mogą być czasami bolesne i trudne wnioski, ale jeżeli mamy te czasy, mamy te uwarunkowania to przyjmijmy je i wykorzystajmy jak najlepiej. Tam, gdzie widzimy, że jest dobrze – trzeba to rozwijać. A tam, gdzie widzimy, że jest słabo czy nie przynosi to jakiegoś efektu – szukajmy innej możliwości.
W.B.: Ja bym powiedziała takiemu człowiekowi, żeby to potraktował jako szansę dla siebie i jako lekcję, bo ze wszystkiego da się wyciągnąć naukę, ja też to zrobiłam. Myślę, że każdy z nas wiele się nauczył. Umysł otwarty na wszystko, co nas spotyka, jest najlepszą drogą tej pracy.
K.K. Ja myślę, że udział w projekcie bardzo dużo daje. I bez względu na formę, czy będzie zdalna czy to będą fizyczne spotkania, myślę, że warto się w to zaangażować i pokazać, że to świetna sprawa, że bardzo rozwija. Że daje takie szersze spojrzenie – nie tylko na to, co tu i teraz, na moje potrzeby, ale też pokazuje, żeby się otworzyć na potrzeby innych. Już mi się wydaje, że uczestnicy naszego projektu stali się wrażliwsi na potrzeby innych: że może trzeba komuś pomóc… Nawet jeśli nie wynika to z projektu. Moje dzieciaki same zgłosiły się do sprzątania po remoncie w warsztatach terapii zajęciowej, roznosiły ulotki, mimo że to bynajmniej nie wynikało z zapisów naszego projektu. I chyba też ta sytuacja covidova spowodowała u nich wrażliwość na to, że trzeba drugiemu pomagać.
Ale myślę, że też trzeba być z tą młodzieżą, nieważne czy to jest kontakt fizyczny, czy to jest kontakt zdalny. I być autentycznym. Jeżeli się w coś angażujemy, to robić to z nimi.
Nie tylko im dobrze radzę i zostawiam z tym samych, tylko chodzi o to, żeby im towarzyszyć, bo, tak jak ksiądz tutaj wspominał, oni potrzebują wzorców. Potrzebują ludzi, którzy są autentyczni. Tego, czego my od nich wymagamy, tego oni wymagają od nas i myślę, że tu akurat to, czy to jest forma zdalna czy fizyczna, nie ma większego znaczenia.
Weronika Chrapońska-Chmielewska, psycholożka: Nowa rzeczywistość epidemiczna wymusiła na nas wiele zmian. Szkolne ławki zamieniliśmy na smartfony, biura na domowe stoliki. Zdalna praca i nauka to duże wyzwanie, bez względu na to, czy jesteśmy uczestnikami, czy organizatorami tego procesu. Projekty społeczne, które aktualnie również prowadzimy online wymagają od nas redefinicji zakładanych celów. Czy można integrować się z grupą, nigdy nie spotykając się na żywo z jej członkami? Czy można podnosić kompetencje interpersonalne bez fizycznej obecności innej osoby? To bardzo trudne zadania, ponieważ wymagają od nas otwartości na nowe formy relacji, oparcia interakcji na rozmowie, wsłuchiwaniu się w siebie. Kreatywni nauczyciele, wolontariusze, koordynatorzy lokalni – przygotowują wiele wspierających narzędzi i form pracy, które pozwalają osłodzić brak fizycznej obecności i pomóc w zaufaniu człowiekowi z drugiej strony szklanego ekranu. Psychologowie i socjologowie już dziś zastanawiają się, jakie konsekwencje, jakie zmiany przyniesie nam zdalna praca. Gdybym miała prognozować, stawiałabym na kilka aspektów, ale najmocniej na to, że docenimy, jak wielką wagę ma dla nas możliwość bycia razem.
Rozmawiała Marta Klimczak, ekspertka merytoryczna ds. warsztatów i projektów społecznych.
Zdjęcie ilustracyjne: Pixabay.com