Jan Paweł II w encyklice Familiaris consortio napisał, że dobro społeczeństwa i Kościoła związane jest z dobrem rodziny.
Katolicka nauka społeczna kładzie nacisk na to, że rodzina jest podstawową wspólnotą międzyludzką. Jednak rodziny nie są w stanie same osiągać wszystkich swoich celów, dlatego też łączą się w większe wspólnoty. Drugą naturalną wspólnotą – obok rodziny – jest naród. Mówił o tym Jan Paweł II, kiedy jeszcze był biskupem w Krakowie. Jeśli przez społeczeństwo rozumiemy także naród, to relacja społeczeństwa do rodziny opisywana jest zasadą pomocniczości. Tam, gdzie rodzina już nie może sama zabezpieczać swojego losu, potrzebne jest współdziałanie społeczeństwa. Społeczeństwo jest zdrowe, gdy ma zdrową rodzinę. Można powiedzieć nawet więcej: społeczeństwo istnieje ze względu na rodziny, które potrzebują wspólnoty i łączą się w takie społeczności, jak państwo. Kiedy natomiast mówimy o Kościele, pojawia się coś jeszcze o wiele ważniejszego – rodzina jest podstawową wspólnotą ewangelizacji, przekazu życia i Ewangelii. Przekaz Ewangelii odbywa się z pokolenia na pokolenie. Pokazuje to Pismo Święte – Abraham Izaakowi, Izaak Jakubowi, Jakub swoim dwunastu synom. Zanim dochodzi do zapisu, przekaz jest w rodzinie – w dalszym ciągu niezastępowalny. Nie tylko dlatego, że to jest konstrukcja, której byśmy chcieli. Również dlatego, że jeśli dziś pytamy młodych ludzi o największy autorytet w ich życiu, to pomimo wszystkich swoich wojen z rodzicami wskazują właśnie na nich. Na szczęście. Oczywiście naturalny jest pewien spór, może nie wypada im mówić o tym na głos, ale kiedy piszą anonimowo to okazuje się, że dla młodych ludzi autorytetem w dalszym ciągu są ich rodzice.
Dlaczego w takim razie młodzi ludzie rezygnują z zawarcia związku małżeńskiego i wybierają życie „na kocią łapę”?
Problem jest skomplikowany i wydaje mi się, że nie znajdziemy tu jednej przyczyny. Dzisiaj jednak jest bardzo widoczne, że młodzi ludzie odsuwają w czasie decyzje, które są wiążące życiowo. To nie dotyczy tylko zakładania rodzin, ale także święceń kapłańskich. Mamy do czynienia z sytuacją, kiedy coraz starsi ludzie wstępują do seminarium. Ale decyzje ludzi, którzy są po studiach, niekoniecznie są dojrzalsze od tych, które kiedyś podejmowano po maturze. Człowiek dziś chętnie odkłada je w czasie. Młodzi ludzie wciąż zakładają rodziny, tylko że robią to znacznie później niż kiedyś. Boją się decyzji, które są dla nich znaczące. Dopóki nie muszą ich podejmować, po prostu tego nie robią. Drugą przyczyną – z mojego punktu widzenia znacznie ważniejszą – jest brak właściwego rozumienia tego, czym jest małżeństwo. Jeśli sprowadzi się je do formy legalizacji prawnej swojego stanu życia, to wtedy człowiek ma poczucie, że jest pozostawiony sam sobie, swoim własnym siłom i możliwościom. I rozgląda się, czy wystarczy mu na mieszkanie, czy ma stabilną pracę… Dopóki tego nie ma, to się nie decyduje. Mało kto przeżywa w praktyczny sposób prawdę o tym, że małżeństwo jest sakramentem, czyli znakiem łaski w życiu. To oznacza, że człowiek nie zostaje sam, że małżonkowie nie zostają tylko we dwoje z tematem, którym jest ich wzajemna miłość. Między nimi jest Pan Bóg z doświadczeniem łaski i siły w nich samych, a także w życiu całej ich rodziny. Często tego nie pokazujemy. Młodzi ciągle czują się zostawieni sami, nawet z tym ideałem, którym jest małżeństwo i rodzina. Z jednej strony mają ideał, a z drugiej strony poczucie własnych braków, niedojrzałości… Mało kto mówi o małżeństwie jako decyzji zawierzenia Panu Bogu, a do tego się sprowadza sakrament. Jest też pytanie o głębokość ewangelizacji w ich myśleniu o miłości, o małżeństwie, o rodzinie. Poważny, szeroki temat. Najprościej byłoby sprowadzić wszystko do moralizowania, ale to okropne uproszczenie. Aż nieprzyzwoite.
Zatem, jak można pokazać młodym piękno małżeństwa?
Mogę powiedzieć z doświadczenia, że ja się nigdy nie zawiodłem, gdy rozmawiałem z młodymi ludźmi o miłości, małżeństwie i rodzinie językiem Jana Pawła II. W serii katechez „Mężczyzną i niewiastą stworzył ich” nie ma moralizowania. Jest mówienie o miłości jako czymś absolutnie pozytywnym, od początku do końca. O miłości także w wymiarze ciała, w wymiarze erotycznym, jako wielkim darze i dobru w życiu człowieka. Myślę, że jeśli od samego początku ustawi się temat w ten sposób, to zyska się słuchacza. Młody człowiek zamyka się na taki przekaz, który jest kodem nakazów i zakazów tak naprawdę z niczego niewyprowadzonych. Nie chodzi o to, by wobec tego sugerować mu, że w chrześcijańskiej wizji małżeństwa wszystko wolno. Chodzi o to, by odkrył, że stawiany przed nim zakaz czy przykazanie broni jakiejś fundamentalnej wartości. My często nie pokazujemy tych wartości, tylko zostawiamy człowieka z samymi zakazami. On wtedy pyta: dlaczego? Dlaczego ma przestrzegać zakazu, skoro jego koledzy, na przykład niewierzący, nie mają doświadczenia, że te zakazy ich zobowiązują?
A czy tak nie wyglądają katechezy przedmałżeńskie?
Mam wrażenie, że z tych katechez zrobiło się chłopca do bicia. Trochę też dlatego, że każdy sobie je wyobraża po swojemu. Wiem na pewno, że dziś w Kościele jest duża różnorodność kursów. Są klasyczne, cztery spotkania przy kościele, które pewnie dość często ludzie traktują jak coś do zaliczenia. Są też w formie dni skupienia dla narzeczonych, prowadzonych przez grupę, w której są także małżeństwa. Niejednokrotnie są to całe rekolekcje, kilkudniowe spotkania połączone z warsztatami. Oferta jest duża. Jednak chętnie operuje się w mediach takimi pojęciami kursów przedmałżeńskich, gdzie wszystko wkłada się do jednego worka. Poza tym, nawet jeśli jakaś para przychodziłaby na kurs przedmałżeński na zasadzie jest, muszę zaliczyć, to i tak po stronie Kościoła powstaje pytanie: co z nimi zrobić, skoro już przyszli? Najprościej jest powiedzieć, że oni się do niczego nie nadają. Ale można popatrzeć inaczej – jeśli są, to ode mnie teraz zależy, co im zaoferuję.
Z tematem małżeństwa wiąże się kwestia rozwodów, Papież Franciszek powiedział, że należy otworzyć szerzej drzwi Kościoła rozwodnikom. Jak to rozumieć?
Jako pewien skrót myślowy. Rozwodnikom nie trzeba otwierać szerzej drzwi Kościoła, bo oni w Kościele są. Nikt ich z Kościoła nie wyrzucił, nie ma ekskomuniki dla ludzi żyjących w drugim, czy nawet trzecim małżeństwie. Nie chodzi o pochwalanie życia w kolejnym małżeństwie, tylko o obiektywną ocenę rzeczywistości i powstrzymanie się od łatwego sądu. To nie są proste sytuacje życiowe. Myślę, że nie ma księdza, który nie miał kontaktu z ludźmi, którzy żyją w kolejnym małżeństwie albo żyją samotnie po tym, jak musieli przejść przez całą procedurą rozwodową. Jeśli ktoś raz czy drugi z takimi ludźmi rozmawiał, jest dość powściągliwy w ocenach. Natomiast trzeba by im szerzej otworzyć nie tyle drzwi Kościoła, ile możliwość doświadczenia tego, że Kościół ich potrzebuje, a nie tylko toleruje. Trzeba stwarzać im możliwość doświadczenia, że oni też mogą spełnić jakąś ważną rolę w Kościele. Na przykład w działalności charytatywnej – jednym z najważniejszych wymiarów życia Kościoła. Caritas jest jedną z trzech nóg Kościoła; jeśli jej brakuje, to (mówiąc językiem południa Polski) Kościół się chybocze. Kościół się zachwieje, bo caritas jest doświadczeniem tego, kim jest Pan Bóg. Nie jest filantropią, tylko wychodzeniem do ludzi z taką miłością, jaką kocha ich Bóg. Człowiek może być narzędziem miłości. Nie ma żadnej przeszkody, żeby ci, którzy mają pokomplikowane życie małżeńskie, byli ludźmi aktywnymi w tej dziedzinie. Poza tym trzeba im mocno pokazywać, że porządek sakramentalny jest w Kościele obiektywnym porządkiem łaski, ale to nie znaczy, że jest jedynym porządkiem, dzięki któremu Pan Bóg spotyka się z ludźmi. Nie jest tak, że Pan Bóg poza sakramentami nie ma innych dróg spotkania z człowiekiem. Są też inne drogi – począwszy od modlitwy, słuchania i czytania Słowa Bożego. I myślę, że na to warto zwracać więcej uwagi niż do tej pory. Są wspólnoty w Kościele, które gromadzą ludzi żyjących w związkach, nazywanych najchętniej nieregularnymi. Są wspólnoty gromadzące ludzi żyjących w dalszym ciągu w wierności swojemu pierwszemu małżeństwu. Warto, żeby powiększała się wiedza o tych wspólnotach. Żeby nie brakowało takich spotkań w trakcie rekolekcji parafialnych. Piękne, owocne rekolekcje! Pamiętam, że głosiłem rekolekcje w parafiach, w których odbywały się nauki przeznaczone dla małżeństw niesakramentalnych. Ci ludzie przychodzili i byli bardzo wdzięczni, że jest też Słowo Boga kierowane bezpośrednio do nich. Z uwzględnieniem tego kontekstu, w którym się znaleźli, często z powodu własnej decyzji. Jednak to nie była decyzja zerwania z Panem Jezusem. A w klasycznym programie rekolekcji nie ma tego typu spotkań. Postulat otwarcia oznacza właśnie to, żeby one pojawiały się częściej.
A jak Ksiądz Biskup odbiera rolę Caritas w Polsce? Czy są jakieś niezagospodarowane obszary działania, którymi powinna zająć się Caritas?
Mówiłem o caritas niekoniecznie w kluczu instytucji, tylko pewnego obszaru posługi Kościoła. Nie zmienia to jednak faktu, że w tym obszarze Caritas jest najpoważniejszą instytucją. Mam wrażenie, że jest to instytucja bardzo dynamiczna. Bardzo mnie cieszy, że w ramach Caritas jest tak wiele wolontariatu w szkołach. To ogromnie ważne. Często przy wizytacjach mam takie doświadczenie, że szkoła lepiej widzi niż parafia. Jeśli jest Szkolne Koło Caritas, które z reguły prowadzi katecheta lub katechetka, to najłatwiej spytać właśnie ich, jaki jest stan biedy w danej miejscowości. Prowadzenie koła wymaga od nich dużej wrażliwości, bo rówieśnicy pomagający dzieciom w szkole mogą to robić różnie, niekoniecznie z wymaganym do tego szacunkiem… Myślę, że przy tej okazji dzieciaki bardzo wiele się uczą. I pomysłowość Szkolnych Kół Caritas jest niewyobrażalna! Nawet tam, gdzie nie ma krzyczącej biedy, one najlepiej wiedzą, gdzie jest akcja charytatywna, w którą warto się włączyć. Tu się dzieje dużo dobrego. Natomiast może trzeba by trochę przełamywać dość powszechną mentalność, że pomagamy tym, którzy na to zasługują, a tym, którzy nie zasługują, to już mniej chętnie. Nieraz pytam o pomoc danej rodzinie i słyszę nie, nie, tam nie można, oni są sami sobie winni – bo jest jakaś patologia, nałóg. I wystarczy proste pytanie, czy dziecko jest winne, że nie ma podstawowych środków i wystarczającej troski ze strony ojca czy matki? I to już prostuje. Tylko ktoś musi takie pytanie postawić. A często jest właśnie łatwe usprawiedliwiane rzeczywistości – tam nie pomagamy, bo to i tak by były zmarnowane środki. Tu widzę pole do pracy dla Caritas – reagować tam, gdzie innym wydaje się, że nie ma sensu, i prostować takie myślenie. Ale też pokazywać, w jaki sposób pomagać, aby pomoc była rzeczywista. Tutaj trzeba dużo wrażliwości, ale i pomysłowości.
W tym roku mija 25 lat od reaktywacji struktur Caritas Polska i niektórych Caritas diecezjalnych, czego Ksiądz Biskup życzyłby Caritas?
Bardzo Wam życzę w dalszym ciągu tej zaraźliwości – wśród młodych ludzi. Uderzające, jak popularny jest wśród młodych taki wolontariat. Piękne zjawisko – młodzi, których często trudno „złapać” na coś innego, akurat tu okazują się bardzo chętni, pomysłowi i spontaniczni. Życzę, żeby ta dobra passa z młodymi trwała. Może ona prowadzić do poważnych zmian w tkance parafialnej, podstawowej w Kościele. Dość często w grupach charytatywnych są emeryci i renciści, którzy je kiedyś zakładali i zdążyli się w nich zestarzeć. Są bardzo oddani, chętni i pracowici, ale jednak nie ma napływu młodych ludzi. A to, co się dzieje w szkołach, może być kuźnią zaangażowania w grupy charytatywne w parafiach. Życzę każdemu z Was wrażliwości i rozeznania. Nie da się pomóc wszystkim, choćby dlatego, że liczba środków jest skończona; zawsze musi być wybór. Natomiast życzę, by Caritas była postrzegana na miarę tego, co robi. Na miarę jej znaczenia i rangi.
Dziękuję bardzo za rozmowę.
Wywiad ukazał się w najnowszym numerze kwartalnika Caritas. (02/2015)
fot. www.biskup-rys.pl