Ukraina od 5 lat mierzy się z destabilizacją wywołaną w obwodzie donieckim i ługańskim oraz na Krymie. Cierpią na tym rodziny, które tracą bliskich i są zmuszone opuścić swoje domy.
W Charkowie, Zaporożu i Kamieńskiem funkcjonują trzy Centra Wsparcia Rodziny, które powstały w ramach projektu realizowanego przez Caritas Polska i Caritas Ukraina, współfinansowanego w ramach polskiej współpracy rozwojowej Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP. Jarosław Bittel, zastępca dyrektora Caritas Polska wraz z Maksymem Bondarenką, koordynatorem programu Centrum Wsparcia Rodziny, przeprowadzili wizytę monitorującą działalność CWR na wschodniej Ukrainie, analizując osiągnięcia programu.
Gościnny Charków
Program jest dobrze przyjmowany przez liczne środowiska m.in. władze lokalne oraz organizacje pozarządowe. O jego przyszłości, jak i o możliwościach prowadzenia działalności charytatywnej na obszarach wojennych dyskutowano podczas konferencji na Charkowskim Uniwersytecie Narodowym im. Wasyla Karazina. Licznie przybyli studenci oraz przedstawiciele organizacji pozarządowych wymieniali się swoimi doświadczeniami, w jaki innowacyjny sposób podejść do spraw z zakresu pomocy i jak działać w trudnych miejscach wojennych.
Charków jest jednym z miejsc, gdzie przybyło najwięcej osób przesiedlonych. To drugie pod względem liczby ludności miasto na Ukrainie, ale i tam przyjęcie tak wielu potrzebujących spowodowało nieznane wcześniej problemy. Często przyjeżdżali ze swoim majątkiem mieszczącym się w worku foliowym, bez pieniędzy i dokumentów. Potrzebowali praktycznie wszystkiego, począwszy od miejsca, gdzie mogliby się zatrzymać, jedzenia oraz leków. Były to osoby doświadczone przez wojnę; dzieci w ciągu ostatnich miesięcy przeżyły to, z czym z trudem zmagali się dorośli. Rozbicie rodzin i strata całego majątku była tragedią, przeciwko której trzeba było przedsięwziąć zdecydowane działania. Władze Ukrainy, które zmagały się z separatystami prorosyjskimi, nie były w stanie wszystkimi się zająć. Kluczowa była integracja nowo przybyłych z lokalnymi mieszkańcami, aby nie rodziły się kolejne konflikty. Ważną rolę odegrała Caritas Ukraina, która dzięki środkom z innych państw była w stanie przygotować w odpowiedzi specjalnie dobrany program.
W Charkowie system doradztwa jest bardzo rozwinięty, pracownicy Centrum Wsparcia Rodziny odbyli liczne szkolenia i wiedzą jak można pomóc przesiedleńcom, znajdującym się w różnych sytuacjach. Ważna jest współpraca wewnątrz Caritas, przekazywanie informacji do m.in. psychologów, po wcześniejszym rozpoznaniu, z jakimi traumami dana osoba może się borykać. Również dzieci mają miejsce, które znają, w którym znajdują przygotowane do pracy z nimi wychowawczynie i przede wszystkim rówieśników – bo to oni, zmagając się z podobnymi doświadczeniami, potrafią być największym wsparciem, jakie może uzyskać dziecko z doświadczeniami czasu wojny. Postępuje powolna odbudowa relacji pomiędzy członkami rodziny i ustabilizowanie ich sytuacji życiowej.
– Rodzina jest podstawą każdego społeczeństwa. Życzymy dobrze Ukrainie i wiemy, że będzie nam przyjazna, jeśli będą w niej mieszkać szczęśliwe rodziny. Zapewnienie im bezpieczeństwa jest naszym obowiązkiem. Służąc swoimi ekspertami i doświadczeniem możemy zdziałać znacznie więcej niż tylko wysyłając środki. Cieszę się, że jako Polacy potrafimy pomóc braciom w potrzebie – mówi Janusz Jabłoński, konsul generalny RP w Charkowie.
Rodziny chcą wspierać swoich bliskich, którzy z różnych powodów musieli zostać w zajętych przez separatystów obwodach. Trudno jest otrzymać przepustkę do terytoriów uznanych za zajęte przez separatystów z DNR i LNR, stąd pomoc w przygotowaniu odpowiednich wniosków jest bardzo cenna i pozwala utrzymywać więzi wielu rodzinom, pomimo znalezienia się po różnych stronach frontu.
Pani Halina przesiedlona z obwodu ługańskiego opowiada o trudnościach, jakie ją spotkały po konflikcie w jej regionie. Obecnie bardzo choruje i tylko dzięki Caritas Ukraina może funkcjonować. Wie jednak, że środki są ograniczone i że nie zawsze może liczyć na pomoc. Samo przychodzenie po nią, dla osoby, która całe życie potrafiła zadbać o los swój i rodziny, jest ciężkim doświadczeniem.
– Nie zwracam się o pomoc zbyt często, ponieważ rozumiem, że przychodzimy tu nie z radością i nie żeby porozmawiać o czymś miłym, a tylko ze skargami i prośbami, no i wiecie sami, nie jesteśmy przyzwyczajeni prosić o jałmużnę. Ja osobiście i moje otoczenie, moi przyjaciele, nie jesteśmy przyzwyczajeni, żeby prosić. To jest tak upokarzające, że do tego trzeba się przyzwyczaić. Jest ciężko… – kończy pani Halina.
W projekcie Centrum Wsparcia Rodziny ważną rolę odgrywają asystenci rodziny. Przydzieleni do konkretnych rodzin, są w stanie lepiej je poznać. Również rodzina ma poczucie, że zajmuje się nimi konkretna osoba, skupiona na ich wyzwaniach – zaprasza na spotkania integracyjne, zarządza wydawanie żywności, doradza w sprawach pomocy socjalnej, choćby odzieży – co jest szczególnie ważne w przypadku dzieci, które rosną i cały czas coś trzeba wymieniać. Następuje wymiana wewnątrz Centrum, ubrania trafiają do kolejnych dzieci. Asystent pomaga również w sprawach prawnych, znajduje odpowiedniego prawnika do pomocy, a trzeba zaznaczyć, że prawo szybko się zmienia i często przesiedleńcy czują się zagubieni w gąszczu nowych przepisów.
Przesiedleńcy bardzo liczą na państwo, które w pierwszych miesiącach wojny nie było w stanie zająć się nimi wszystkimi. Walka szła o integralność Ukrainy i pod uwagę była brana nawet częściowa utrata suwerenności na rzecz Rosji. Heroicznym niekiedy wysiłkiem Ukraińcy utrzymali przeważającą część terytorium, tracąc Krym i kontrolę nad obwodem ługańskim i donieckim. Do dzisiaj życie w tych miejscach jest trudne, brakuje stabilności, cały czas giną ludzie i nie ma perspektyw, by konflikt szybko udało się załagodzić. Po pięciu latach instytucjom państwowym udało się uporządkować pracę i lepiej dystrybuować pomoc dla swoich obywateli. W początkowych miesiącach uciekający z objętych wojną obwodów mogli liczyć na organizacje charytatywne jak Caritas, które dla wielu były pierwszym miejscem udzielenia pomocy.
Zaczęło się budowanie marzenia o pokoju, o powrocie do rodzinnych stron. Nie było w tym jednak naiwności. Ci, co wyjeżdżali z myślą, że wrócą za parę tygodni, szybko musieli pogodzić się, że przyjdzie im na wiele lat budować życie od nowa w innym miejscu.
Zaporoże: łyk świeżego powietrza
– Jestem inżynierem budowlanym, żona jest dentystką. W jednej chwili wszystko zostało tam, za rubieżą. I okazało się tu w Zaporożu, że planowany wyjazd na dwa tygodnie, rozciągnął się na pięć i więcej lat. Już szósty rok jesteśmy tutaj. Jechaliśmy mając tylko dwie torby, myśleliśmy, że to będzie tymczasowe. Centrum było dla wielu jak łyk świeżego powietrza, kiedy ludzie przyjeżdżali pogubieni, zranieni. Zdruzgotani na duchu, wszystko zostawiwszy w domu, jechaliśmy donikąd. Centrum Wsparcia Rodziny było kołem ratunkowym. Tu poznaliśmy takie same osoby przesiedlone, a także profesjonalistów, przygotowanych do niesienia pomocy – mówią Oleg i Ludmiła Patałach.
Najtrudniejsze są początki. Pięknym owocem pracy CWR jest aktywizacja przesiedleńców, którzy po otrzymaniu pomocy chcą się dzielić tym samym. Na początku pomagają pracownikom w ich codziennych obowiązkach, z czasem wychodzą z własnymi inicjatywami, wspierając tych, którzy potrzebują więcej uwagi. Taką osobą była pani Olena Ogińska, która do Zaporoża przyjechała w 2014 roku, kiedy wojna zmusiła ją do ucieczki. Po pierwszych trudnościach, zaczęła wykorzystywać swoje umiejętności na rzecz potrzebujących przesiedleńców, zostając wolontariuszką Caritas i ucząc dzieci angielskiego. Zaczęła prowadzić dla nich i dla dorosłych kółko szachowe, jako sposób na odejście myślami w innym kierunku.
– Zawsze było mi bardzo miło, kiedy mogłam udzielić komuś pomocy. Czułam wtedy radość i jakoś przypomniałam sobie, że miałam marzenie, żeby zostać psychologiem. Więc zdecydowałam, że będę próbowała zrealizować to marzenie. I udało mi się dostać na studia magisterskie, na wydział psychologii Zaporoskiego Uniwersytetu Narodowego. Jestem bardzo wdzięczna wszystkim profesorom i wykładowcom za tę wiedzę, która dostałam, za nastawienie wobec mnie. Czułam w sobie odpowiedzialność, byłam wszak wolontariuszką Caritas. Kiedy ukończyłam studia z wyróżnieniem, powiedziałam w Centrum, że mogę pomagać w nowym kierunku, wykorzystywać swoje możliwości – wspomina pani Olena.
– Kiedy prowadziłam wcześniej spotkania z dziećmi i ich rodzicami, to już udzielałam im pomocy psychologicznej, ale wtedy nie była ona jeszcze potwierdzona dyplomem. Dostałam zaproszenie, żeby dołączyć do projektu jako psycholog i pedagog społeczny. Zaczęłam pracować z dziećmi o szczególnych potrzebach. Mam nadzieję, że moja pomoc realnie wpływa na otaczających mnie ludzi. Widzę to z ich wdzięcznych twarzy, z ich słów, z ich wypowiedzi, które piszą choćby na Facebooku. Jako psycholog i jako człowiek mogę powiedzieć, że jakkolwiek by nie była trudna sytuacja, na pierwszy rzut oka sytuacja bez wyjścia, zamknięte drzwi, to nie znaczy, że wyjścia nie ma. To znaczy, że gdzieś są inne drzwi, które trzeba otworzyć. Trzeba to sobie uświadomić i wierzyć w to. I wszystko będzie w porządku – dodaje.
Pani Natalia Kuszkina, koordynator lokalny Centrum Wsparcia Rodziny w Zaporożu, jako jedno z największych wyzwań wskazuje pracę z mężczyznami. Mówiąc o osobach przesiedlonych, najczęściej ma się na myśli matki z dziećmi, ale problem dotyka również ojców, braci, dziadków. Moment ucieczki jest dla nich traumatyczną chwilą, kiedy nie byli w stanie zapewnić bezpieczeństwa swoim rodzinom i potem zmuszeni zostali do tułaczki po obcych miastach. Wychowywani byli na zaradnych i samowystarczalnych, a nagle to wszystko zostało przerwane i na nowo musieli zdefiniować swoją rolę. Dla wielu to była ogromna trauma i zaczęli szukać ukojenia m.in. w używkach, w alkoholu. Najbardziej cierpieli na tym najbardziej najbliżsi, ale miało to wpływ również na całe społeczeństwo.
Trudna jest także sytuacja mężów, którzy wyjechali do pracy za granicą, przez co ich rodziny zostały podzielone. Dzieci rosną w poczuciu, że zostały porzucone przez swoich tatusiów. Matki natomiast zostają same, często w zupełnie obcym środowisku. Nadzieją Ukraińców jest poprawa sytuacji gospodarczej ich ojczyzny, aby ci mężowie wrócili pracować u siebie.
Działania CWR miały również na celu łagodzenie napięć, poprawę komunikacji między różnymi grupami osób. Do kłótni dochodziło między rodzinami osób przesiedlonych, a rodzinami żołnierzy walczących na wschodzie. Wszyscy oni znaleźli się w trudnej sytuacji i dodatkowo wroga propaganda podsycała te konflikty, licząc na podziały w społeczeństwie. Dzięki wspólnym wysiłkom fundacji i państwowych instytucji udało się zneutralizować te działania, poprzez pracę u podstaw, u rodzin.
Kamieńsk: w Centrum jak w rodzinie
Najmniej wojnę rozumieją zawsze najmłodsi. W wyniku konfliktu tysiące dzieci musiało opuścić swoje domy, a wiele z nich straciło rodziców. System państwowych sierocińców pozostawia wiele do życzenia, stąd tak ważną rolę pełnią rodziny zastępcze. Kilka z nich można spotkać w CWR w Kamieńsku. Pan Rusłan Krawczuk ma pięcioro dzieci, w tym troje adoptowanych. Musieli z żoną uciekać z Krymu, kiedy Rosjanie bezpośrednio wtargnęli do domu i po wielu perypetiach rodzina trafiła do Kamieńska. Tutaj otrzymali pomoc od miejscowej Caritas, która pomogła im odnaleźć się w nowym miejscu i środowisku.
– Jest to miejsce, gdzie poczuliśmy dużo ciepła i dostaliśmy różnorodną pomoc – moralną, rzeczową i psychologiczną. Zwracaliśmy się tutaj do psychologa z naszymi dziećmi adoptowanymi, uczestniczyliśmy w grupach wzajemnej pomocy. Dzieci jeździły na kolonie i przychodzą na zajęcia artystyczne. W Centrum czujemy się jak w rodzinie, poznaliśmy niezwykłe osoby, z którymi zbudowaliśmy głęboką więź. Jest tu komfortowo, czuje się tutaj pokój. I jako osoba wierząca powiem, że tutaj czuje się dużo Boga. Dużo Boga w sensie duchowym i też dużo Boga od ludzi – mówi Rusłan Krawczuk.
Pan Rusłan pracuje z rodzinami w sytuacjach kryzysowych, obecnie jako kapelan wojskowy jeździ często na front, rozmawia z kombatantami i ich rodzinami, pomagając im wyjść na prostą. Widział tam rozbite rodziny, dzieci wychowujące się w trudnych warunkach, wśród agresji, alkoholu i narkotyków. Dobro dziecka stawiał zawsze na pierwszym miejscu. Pracując z tamtejszymi rodzin, gdy tylko to było możliwe, starano się, by czuły się one bezpieczne w domu. W skrajnych wypadkach przekazywano je do rodzin zastępczych, co wiązało się z kolejną traumą i potrzebą rozmowy z psychologiem. Dziś państwo Krawczukowie nie ustają w wysiłkach, aby pomnażać dobro jakie otrzymali, aby pokój w sercu, który sami zyskali, zagościł także w sercach innych przesiedleńców i potrzebujących.
Od ponad 12 lat rodzinę zastępczą tworzy również pani Lilia. Razem z mężem wychowują obecnie siedmioro dzieci adoptowanych, w wieku od ośmiu do osiemnastu lat. Wsparcie od Caritas jest dla nich bardzo cenne. Wcześniej uważali, że wiele uda się osiągnąć samą miłością, jednak ważne było wsparcie psychologa oraz wiedza, którą otrzymali w Caritas. Uznali, że trzeba się swoimi doświadczeniami dzielić. Sami mieszkają w Wierchniodniprowsku, 35 km od Kamieńskiego, gdzie mieszkają ponad 604 rodziny osób przesiedlonych, którym chcieli pomóc się zintegrować z lokalną społecznością. Przede wszystkim Caritas pokazywał im, że życie może być po prostu „fajne”, że można, a nawet trzeba z niego czerpać, korzystając ze wszystkich nadarzających się okazji. Przyszłość może oferować wiele możliwości. Ważne, żeby nie iść w pojedynkę, mieć na kim polegać. Osoby przesiedlone, choćby dzięki wspólnym zajęciom artystycznym, wyrabianiu ozdób na święta, mogą poczuć się częścią wspólnoty. To jest też miejsce, gdzie nie tylko mogą brać, ale również dawać siebie innym.
– Otrzymywaliśmy pomoc z Caritas, teraz jest czas, abyśmy innym oddawali to dobro – stwierdza pani Lilia.
Pani Waleria również podkreśla, że Centrum uświadomiło ludziom, że znacznie ważniejsze są te relacje budowane między ludźmi niż przejściowe trudności materialne.
– Centrum pomogło mi uświadomić sobie, że ten świat nie jest wyłącznie materialny, nie składa się wyłącznie z dobytku, z dostatku. Nasza rodzina otrzymała tutaj inspirację duchową i teraz mam możliwość przebywać razem z moją rodziną, z córeczką, z moim mężem i nie zastanawiać się, nie martwić się o jakieś drobne dobra materialne, którymi wcześniej bardzo się przejmowaliśmy, za to bardzo dziękuję.
Wielu przesiedleńców żyje ciągłą nadzieją powrotu do domu. Nie chcą lub nie potrafią się przystosować do warunków, w których przyszło im się znaleźć. Z poczuciem rosnącej frustracji i smutku pogrążają się w żałobie nie mogąc się uwolnić od złych wiadomości z frontowych stron. Z takiego stanu może wyciągnąć tylko towarzystwo drugiej osoby, najlepiej specjalisty.
– Pani Marianna, psycholog, ona mnie po prostu wydobyła, wyciągnęła z traumy. Bardzo mi pomogła. Ja chciałam znowu żyć. Dla mnie w tym okresie, zaczynając od roku czternastego, nie było życia. Ja nie żyłam, wegetowałam w oczekiwaniu, że skończą się działania wojenne i my od razu wrócimy. Ja ani razu nie żyłam pełnią życia, a Marianna – jakoś tak się komunikowałyśmy i ona pomogła mi zrozumieć, że żyć należy teraz, dzisiaj i korzystać z każdej chwili tego życia – przekonuje pani Tatiana.
Warto na koniec podkreślić, że Centra Wsparcia Rodziny to nie tylko miejsca dla przesiedleńców. To miejsca, które kształcą i przygotowują wielu pracowników socjalnych do pracy z potrzebującymi. Przez cały okres trwania projektu dziesiątki specjalistów znalazło zatrudnienie i zakorzeniło się w lokalnych wspólnotach. Często ci ludzie mają umiejętności i wykształcenie, które gwarantowałyby im dobrą pracę za granicą, ale zostają na miejscu, aby pomagać tym, którzy tej pomocy tu potrzebują.
– Widzimy, że przychodzący ludzie są w stanie kryzysu, w stanie kłopotu, a my pomagamy pokonać ten stan, wyjść z kryzysu. Widzimy, że ta praca daje rodzinom efekty długofalowe. Mogło w nich dojść do rozwodu, ale ta pomoc i wsparcie, które otrzymali w Centrum Wsparcia Rodziny sprzyjały temu, że do rozwodu nie doszło i rodzina przetrwała. Takie przypadki oczywiście inspirują i dają radość z wykonywanej roboty. Pokazują, że nasza praca jest potrzebna i ważna dla tych ludzi – podsumowuje Maria Pahułycz, zastępca dyrektora Caritas Kamieńskie.
Projekt współfinansowany w ramach polskiej współpracy rozwojowej Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.