Pamiętajcie również o więźniach, jakbyście współwięźniami byli (Hbr 13,3)
Pobyt w zakładzie karnym oprócz funkcji kary powinien spełniać przede wszystkim rolę wychowawczą. Niestety rzadko tak się dzieje. Najczęściej „ślepa sprawiedliwość” zadawala się funkcją wymiaru kary za popełnione przestępstwo. Pomoc postpenitencjarna w Polsce praktycznie nie istnieje, a powinna być rozwijana od pierwszego dnia na wolności. Najlepiej, żeby rozpoczynała się jeszcze na terenie zakładu karnego, przed wyjściem osadzonego na wolność, tak jak w przypadku programu „2 Kroki” Caritas Siedleckiej. W tym nowatorskim programie więźniowie mają możność brać udział w warsztatach i szkoleniach praktycznych, np. na temat gospodarowania finansami, korzystać z porad psychologa oraz doradców prawnych, socjalnych, zawodowych i rodzinnych, uczyć się odpowiedzialnego ojcostwa, podjęć terapię uzależnień, a po wyjściu na wolność nadal korzystać z pomocy, szczególnie ukierunkowanej na reintegrację rodzinną. W przepełnionych więzieniach panuje często przemoc, upokorzenie i lęk przed wielką niewiadomą, jaką jest spotkanie z życiem po wyjściu na upragnioną wolność. Niestety, bardzo często wyjście z więzienia, kiedy nie ma bezpośredniego i natychmiastowego wsparcia, kończy się powrotem do przestępstwa, a potem ponownie za kraty. Co roku wychodzi z zakładów karnych na wolność ok. 10 tys. osób na prawie 82 tys. osadzonych. W Polsce wskaźnik liczby osób wracających do więzienia w ciągu 5 lat od wyjścia wynosi 26%, z czego połowa wraca w ciągu pierwszego roku od zwolnienia. Nie zawsze dlatego, że był to ich świadomy wybór. W sytuacji braku konsekwentnej pomocy postpenitencjarnej, bardzo duży procent zwalnianych powiększa grupę osób zmarginalizowanych i bezdomnych, nie umiejąc zorganizować sobie życia na wolności. Co roku wychodzi na wolność liczba ludności sporego miasteczka. Aby mogli rozpocząć uczciwe i trzeźwe życie musi się przy nich znaleźć ktoś, kto na początku im pomoże znaleźć pracę, miejsce zamieszkania, pokieruje do właściwych urzędów, ale przede wszystkim okaże ludzką życzliwość i zrozumienie, co najczęściej uruchamia proces stopniowej resocjalizacji i reintegracji społecznej. Poniżej zamieszczamy opowieść jednego z byłych więźniów, który znalazł wsparcie i krok po kroku odzyskuje zagubione człowieczeństwo. Spotkaliśmy Krystiana w zakładzie karnym, kiedy kończył odbywanie kary pozbawienia wolności, a potem bezpośrednio po wyjściu. Towarzyszymy teraz Krystianowi w tym trudnym, ale budzącym nadzieję okresie w jego życiu, widząc jak bardzo się zmienia. Z dnia na dzień.
Mam na imię Krystian, mam 33 lata, z których dwa lata spędziłem w zakładzie karnym. Właściwie prawie całe moje życie to był jakiś „oddział zamknięty”, w którym się szamotałem. Najpierw w domu rodzinnym, gdzie panował alkohol i przemoc. Pamiętam, że jako sześciolatek uwieszałem się na ojcu, który bił mamę i nieraz lądowałem na ścianie obolały i rozpaczliwie bezradny. Potem młodsza siostra wypadła przez okno, chyba szukała przez sen wyjścia z tego koszmaru i pomyliła się. Na wakacjach często wychodziła w ten sposób na ganek, żeby pochodzić po lesie. Coś jej się musiało przyśnić. Miała 8 lat. Uciekliśmy z mamą do babci i wkrótce okazało się że mama jest chora na raka. Widziałem jak chemioterapia i nowotwór zmieniały ją aż wkrótce umarła całkowicie wyniszczona. Miałem 15 lat i byłem zupełnie sam.
Nie wiedziałem już kim jestem…
Potem był krótki okres przebywania u cioci w Warszawie, u rodziny, która u nas uchodziła za wzorową. Usłyszałem którejś nocy przez ścianę jak wujek krzyczał na ciocię, że mnie przygarnęła. Uciekłem. Zamieszkałem w przyczepie, zacząłem palić trawkę, pić, potem brać mocniejsze rzeczy. Byłem na haju, wyłączyło się myślenie, nie wiedziałem już kim jestem. Którejś nocy jechałem rowerem. Zobaczyłem światełko przy zamkniętym sklepie. Potrzebowałem papierosów i alkoholu, chociaż miałem już 3,5 promila, jak stwierdzili policjanci, którzy mnie nakryli. Za włamanie dostałem dwa lata z zawieszeniem na 5 lat, bo nie byłem karany. Do tego obowiązek spłaty poniesionych przez właściciela strat, które wycenił na 9 tys. zł. Nie wiem jak to wyliczył, może myślał, że jak więcej poda to więcej uda mu się odzyskać. Ale ja nie miałem z czego. Zacząłem pracować najpierw przy sprzątaniu na basenie, potem przy innych dorywczych pracach porządkowych, bardzo chciałem spłacić to wszystko, ale ledwo starczało na życie. W tym czasie poszedłem na kurację uzależnień i poznałem Iwonę. Przeżyłem pierwszy raz prawdziwą miłość, urodził się Maciuś, nasz synek. I w moim sercu zaczął się chyba budzić do życia nowy Krystian. Ale wciąż jakaś część mojego mózgu była wyłączona. Kuracja metadonem trzymała mnie w stanie pół otępienia, chociaż łagodziła objawy głodu narkotycznego. Nie odczuwałem ani emocji ani strachu. Czasem niepokój i tęsknotę.
W więzieniu zacząłem myśleć…
Kiedy Maciuś miał roczek odwiesili mi „zawiasy” za niespłacenie długu i znalazłem się w więzieniu w S. Byłem już w pełni na „oddziale zamkniętym”. Za murami zostali moi najbliżsi : Iwona i Maciuś, jedyne co naprawdę trzymało mnie przy życiu. I cień nadziei, że jeszcze da się wszystko naprawić, zmienić. I że będzie trzeba wysiłku aby wyjść z tego. I ze będzie walka. Wbrew temu czułem się rozpaczliwie bezradny i słaby. Znowu byłem sam. Nikt mnie nie odwiedzał, pisałem masę listów, ale nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. W końcu zacząłem pisać listy do Maciusia, rysowałem mu różne zwierzaki, pisałem jak bardzo go kocham. I cisza. Wtedy poprosiłem psychologa więziennego o odstawienie metadonu. Powoli zaczęło wracać myślenie. Wiedziałem, że muszę dobrze wykorzystać te dwa lata odosobnienia. Poszedłem do ks. kapelana i rozpocząłem przygotowania do bierzmowania. Wiele razy spotykaliśmy się potem, czy to przy okazji spowiedzi czy na rozmowie, która była moim podstawowym zasileniem w tym czasie. Zacząłem też lepiej widzieć. Zobaczyłem dopiero teraz ile razy Bóg interweniował w moim życiu i starał się mnie chronić. O ile Mu pozwalałem. Bóg w więzieniu pracował nade mną ale ja też. Przez całe dwa lata pracowałem sprzątając pomieszczenia więzienne, wyrzucając śmieci, bez wynagrodzenia bo nie było możliwości pracy zarobkowej. A ja chciałem spłacać zadłużenie i alimenty. W zakładzie karnym na 1200 osadzonych pracowało zarobkowo tylko ok. 30 więźniów. Pozostałym przybywało zadłużenia i odsetek. Nie traciłem jednak czasu. Nie chciałem przesiąknąć klimatem więzienia. Nie dałem się wytatuować ani wciągnąć do żadnej grupy więziennej, ukończyłem kurs drukarski i technika robót wykończeniowych, starałem się codziennie uczyć czegoś nowego, ale przede wszystkim planować przyszłość po wyjściu na wolność. W nocy często nie spałem, w mojej głowie przesuwały się różne obrazy z mojego życia. Przychodziły pytania – czy to naprawdę ja? Kiedy w Zakładzie Karnym rozpoczął się program Caritas pomocy dla osadzonych i ich rodzin „2 Kroki”, zacząłem brać udział w zajęciach warsztatowych, zapisałem się do Klubu Ojca, gdzie odbywały się zajęcia przygotowujące do spotkania z dziećmi po okresie rozłąki. Prowadził je ojciec rodziny pod hasłem „Ojciec niezłomny”. Chodziłem na nie, ale już byłem przekonany, że chcę być dobrym ojcem dla Maciusia i nie dopuścić, aby poszedł złą drogą. Bałem się, jak wszyscy osadzeni w zakładach karnych, wyjścia na wolność, chociaż nie mogłem się doczekać tej chwili. Obawiałem się pierwszych kroków na wolności, nie wiedziałem gdzie będę mieszkał, czy znajdę pracę, jak przyjmą mnie moi bliscy. Strasznie tęskniłem za Maciusiem i Iwoną, ale nasz związek z Iwoną był już bardzo osłabiony przez te dwa lata rozłąki. Dotarło do mnie ile się oboje wycierpieli przeze mnie.
Dam radę jeżeli wytrwam.
Wyszedłem w lutym tego roku. Dostałem pieniądze na bilet do Warszawy i zapewnienie o czekającym na mnie miejscu w schronisku. Była też możliwość przystąpienia do programu wychodzenia z bezdomności i uzależnień „Damy radę!” w Caritas Polska. Przedstawiciel programu odwiedzał mnie w zakładzie karnym i zapewnił, że – razem damy radę, jeżeli wytrwam. Po wejściu do grupy od razu dobrze się w niej poczułem. Zostałem zaakceptowany i mogłem szczerze mówić o sobie. Poczułem się jak w prawdziwym domu, przy okrągłym stole, przy którym wspólnie się rozwiązuje większe i mniejsze problemy. Bardzo mi tego brakowało przez całe życie. Zostałem też zatrudniony jako pracownik gospodarczo-techniczny na dobrych warunkach i w dobrym zespole, z dużym zakresem odpowiedzialności. Taką pracę zawsze chciałem mieć – legalną i w dobrym środowisku.
Ale największym przeżyciem było spotkanie z Maciusiem, który ma już 3 latka. Bardzo się tego bałem – czy nie będę dla niego obcy, czy znajdę odpowiednie słowa na powitanie, czy się mnie nie wystraszy? To dzięki niemu podniosłem się i myśl o nim dodawała mi sił w najczarniejszych chwilach. Teraz w końcu mogłem go zobaczyć. Przyjął mnie w najnormalniejszy sposób. Pamiętam, że siedzieliśmy na dywanie i razem budowaliśmy z kartonu garaż dla helikoptera-zabawki, którą mu przywiozłem. Zacząłem odzyskiwać świadomość kim jestem. Czułem łzy i jednocześnie radość. Czułem też żal, że tych, których kocham, skrzywdziłem.
Na dzień dzisiejszy.
Nadal mieszkam w schronisku, ale ze świadomością, że jest to „przystanek w drodze”. Kontynuuję terapię w ramach programu „Damy radę!”, mam tu grupę wsparcia i pomoc psychologa. Uspokoiłem się i umacniam w dobrych postanowieniach. Widzę jak się one stopniowo realizują i jak wiele szczęścia miałem w życiu spotykając właściwych ludzi, którzy podali mi rękę. Chciałbym, żeby każdy wychodzący na wolność z zakładu karnego, kto naprawdę chce coś zrobić ze swoim życiem, mógł otrzymać takie wsparcie jak ja, a potem iść dalej ku wolności już całkowicie o własnych siłach.
Notował js
Artykuł po raz pierwszy ukazał się w kwartalniku Caritas Polska nr 2/2018