– Bałam się, że jej nie pokocham. Mówiłam do męża, że zostawię ją w szpitalu. Po czterech dniach pojechałam do niej. Patrzyła na mnie tak, jakby mówiła: Mamusiu nie zostawiaj mnie. I już jej nie zostawiłam – tak zaczyna się opowieść Zdzisławy Kilarskiej – Kośmider, mamy Kasi. Opowieść o walce z chorobą, o bezgranicznej miłości do dziecka i o tym, jak dzięki miłości wybiera się życie.
Jasne blond włoski kręcą się jej jak u barokowego aniołka, zazwyczaj ma w nie wplecione kolorowe kokardki. Jak większość dzieci w jej wieku, ma problemy z poprawną artykulacją głoski „r” i z „ogromnego serca” robi „oglomne selce”, dzięki czemu recytacja wierszyka w jej wykonaniu wywołuje ogromny uśmiech na twarzy każdego słuchacza. Chodzi do przedszkola, lubi malować, rysować i bawić się lalkami. Kasia jest jedną z wielu małych dziewczynek, którym rodzice czytają do snu bajki a po przebudzeniu całują w czoło. Kasia jest jedną z niewielu małych dziewczynek, które cierpią na bardzo rzadką chorobę genetyczną – dysplazję diastroficzną. Choroba zaburza rozwój chrząstki i kości, co powoduje zniekształcenia stawów, które utrudniają poruszanie się. Kasia przeszła już siedem operacji, czekają ją kolejne trzy.
20 października skończy pięć lat. Gdy zdmuchnie świeczki na urodzinowym torcie mama będzie jej życzyć, żeby była silna, żeby świat jej nie odrzucił, by nikt jej nie skrzywdził. Tych życzeń nie wypowie na głos, ale właśnie ich spełnienie marzy się Zdzisławie. By jej mała córeczka nigdy nie czuła się gorsza od innych. Właśnie dlatego od roku chodzą razem do psychologa, który tłumaczy Kasi jej stan.
To tylko zły sen
Jest rok 2014, październik. O 2 w nocy Zdzisławie odchodzą wody. Razem z mężem jadą do szpitala w Sosnowcu, śmieją się i cieszą, że już niedługo będzie z nimi ich ukochana, wyczekiwana, córeczka. Cieszą się, że spędzą pierwsze święta Bożego Narodzenia we troje. Mimo, iż kobieta przez dziewięć miesięcy czuła się świetnie a wszystkie badania wychodziły prawidłowo, poród okazał się początkiem koszmaru, którego nikt nie mógł się spodziewać. – O tym, że córka jest chora dowiedziałam się przy porodzie – wspomina.
Poród był trudny, okazało się, że lekarze muszą wykonać cięcie cesarskie. Dziewczynki nie można było wydostać, kiedy już udało się to lekarzom cała była posiniaczona. Początkowo myślano, że doszło do niedotlenienie mózgu. Później okazało się, że noworodek ma tak delikatną skórę, że każdy mocniejszy dotyk pozostawia po sobie ślad w postaci dużego krwiaka. I tak mała Kasia przyszła na świat z dwoma wielkimi sińcami na maleńkiej główce. – Jako pierwszy zobaczył ją mój mąż, wyglądała tak źle, że nie chciano mi jej pokazać. Od razu trafiła do inkubatora, lekarze podsunęli mi ją od tyłu, zobaczyłam tylko jej pokrzywione nóżki. Nawet nie zareagowałam, zszywano mi wtedy brzuch, na pewno byłam na mocnych lekach – ze wzruszeniem wspomina mama Kasi. Przez krótką chwilę myślała, że to tylko zły sen, że zaraz się obudzi, znowu będzie miała brzuszek, znowu będzie go głaskać i czekać na ten mały cud, który za chwilę ma pojawić się w jej życiu…..
Pełna treść artykułu na stronie https://deon.pl/po-godzinach/kasia-nigdy-nie-bedzie-baletnica-chce-jedynie-stanac-na-wlasnych-nogach-,592888
Fot. archiwum prywatne
Pomóż Kasi! Wesprzyj zbiórkę w serwisie Uratuje Cię!