Sytuacja w Wenezueli była dramatyczna jeszcze przed wybuchem pandemii. Dziś większość mieszkańców tego kraju cierpi ubóstwo i pozostaje bezbronna wobec nowego zagrożenia. O życiu na krawędzi opowiada ojciec Dawid Dziedzic, polski pallotyn posługujący w Guarenas.
Jak wygląda obecna sytuacja epidemiczna w Wenezueli? Jakie są dane dotyczące liczby chorych?
Dane faktyczne są bardzo niejasne i bardzo niemierzalne. Natomiast dane oficjalne mówią o zachorowalności na koronawirusa na poziomie 1 000 osób dziennie. Jak na Wenezuelę to dużo, ponieważ jest bardzo mało szpitali, lekarzy i lekarstw.
Czy teraz sytuacja pogarsza się z tygodnia na tydzień?
Na początku pandemii nie było zbyt wielu zachorowań z prostego powodu – mało ludzi przylatuje tu z zewnątrz. Potem jednak epidemia zaczęła się rozwijać i ostatni miesiąc był bardzo trudny. Jest dużo zachorowań i zgonów z powodu koronawirusa. Oni tu mówią, że to jest zapalenie płuc, bo nie mają możliwości zrobienia testów. Na początku wyglądało to tak, że na 200 chorych 150 to byli Wenezuelczycy, którzy wracali z zagranicy. Było więc znacznie mniej osób, które zaraziły się na miejscu. Natomiast teraz rosną oba wskaźniki – zachorowań miejscowych i zachorowań wśród osób wracających. Informacja nie jest jednak pewna, ponieważ legalnie granicę przekracza niewielki procent ludzi, większość przekracza granicę nielegalnie – służby nie są w stanie kontrolować granicy z Kolumbią i z Brazylią. Przypuszczalnie oficjalna liczba zachorowań to nawet nie jest 50% faktycznego stanu. Większość chorych nie idzie do szpitala, ponieważ tam kontakt z wirusem jest bardziej prawdopodobny. Nikt chorych nie kontroluje, często też nie pozostają oni w domach. Jeśli mają znajomego lekarza, dzwonią do niego i proszą o poradę, jak leczyć się samemu. I większość tak się leczy. Nawet w bogatszych dzielnicach lekarze nie mają spisu chorych, bo wielu z nich po prostu nie przyznaje się do tego, że spotkało jakiegoś chorego. Procedura jest taka, że jeśli ktoś ma objawy przeziębienia, grypy, to trzeba mu zrobić badanie na koronawirusa. Jednak większość lekarzy tego nie robi, tylko radzi: zostań w domu, bo jak pójdziesz do szpitala, to jeszcze umrzesz. Zostań w domu. I nie jest to wcale taka zła rada, bo w szpitalu nie ma leków, musi ich szukać rodzina chorego. Poza tym jest tam większe prawdopodobieństwo zarażenia się koronawirusem, bo nie ma odpowiednich zabezpieczeń. Więc rada, by pozostać w domu, jest całkiem sensowna.
Zatem maseczki, płyny dezynfekujące są trudno dostępne, nawet w szpitalach…
Sektor publiczny służby zdrowia jest niewydolny całkowicie, nie ma możliwości zapewnienia środków ochronnych. Znam jednego lekarza, który jeździ między dwoma szpitalami i pracuje dzień i noc, ale nie ma warunków do leczenia, nie ma leków – musi ich szukać, mimo że jest osobą mającą możliwości. Natomiast kliniki i duże apteki należące do sektora prywatnego mają dostęp do środków ochrony. Dzisiaj byłem w tych najbiedniejszych dzielnicach, barrio, by pomóc kupić maseczki, osłonki czy fartuchy. Jest szansa, tylko to kosztuje.
Brakuje podstawowych leków, nawet przeciwbólowych i przeciwgorączkowych… Co w takim razie ze sprzętem typu respirator? Co dzieje się z chorymi, którzy go potrzebują?
Jedna z zamożniejszych osób powiedziała mi, że ktoś z jej rodziny zachorował i na 9 dni musiał iść do szpitala. Kosztowało to 8 tysięcy dolarów – pobyt, respirator, leki oraz opieka lekarska i pielęgniarska. Nie było żadnych większych zabiegów, nic, tylko chory w szpitalu leżał, miał maseczkę z tlenem i lekarstwa na grypę, ale dzień jego pobytu w szpitalu kosztował prawie tysiąc dolarów. Jest więc możliwość leczenia cięższych przypadków, tylko trzeba mieć pieniądze.
A w państwowej służbie zdrowia takich możliwości nie ma?
Nie ma. Szpitale są biedne, nie mają dostępu do leków, a jak ktoś idzie do szpitala, to lekarz mówi rodzinie, co trzeba kupić. Rodzina szuka leków po aptekach i przynosi tylko dawkę dzienną, bo jak ma więcej, to mogą ich w szpitalu okraść.
Czy widać jakieś oznaki poprawy, kontroli nad sytuacją epidemiczną w Wenezueli?
Ludzie są przestraszeni, mieliśmy nawet parę samobójstw tutaj, na terenie parafii i w okolicach. Niektórzy nadzieję pokładają w Panu Bogu. „Pan Bóg jest jedyny, który może nas wyzwolić” – mówią. Nie dlatego, że są bardzo wierzący, ale dlatego, że państwo jest niewydolne, szpitale są niewydolne, większość ludzi leczy się herbatkami ziołowymi. Jak masz lekkie objawy, to jakoś przechorujesz, ale jak coś cięższego… Ludzie się boją. W naszej parafii, dziękować Bogu, nie ma zbyt wielu zgonów z powodu koronawirusa, ale na przykład w Upata, gdzie byłem wcześniej, bardzo wielu odeszło… Ostatnio zmarła bardzo bliska mi nasza pani, musiała leczyć się w domu i w końcu wynieśli ją w czarnym worku. To są bardzo smutne obrazy. Wenezuelczycy nie mają nadziei na zmianę… Ani pod względem ekonomicznym, ani medycznym. Prawdopodobnie będzie tak, że wszyscy zachorujemy. Ci, co przeżyją, no to chwała Panu, a jeśli chodzi o pozostałych, to trzeba się modlić, żeby ksiądz zdążył do nich dotrzeć i wyspowiadać…
W Wenezueli było już bardzo źle w lutym, przed pandemią – już wtedy był kryzys żywnościowy, brak prądu i wody w domach i szpitalach – a przez ostatnie pół roku sytuacja dodatkowo się skomplikowała. Jak to teraz wygląda?
Na pewno jest więcej ludzi, którzy nie mają pracy. Jest więcej ludzi, którzy szukają pomocy, nawet przychodzą do kościoła i pytają, czy mogą jakoś pomóc, pozamiatać, żeby dostać chleb. Myślę, że już wcześniej było tak źle, że teraz, choć się bardzo pogorszyło, już tego nie widać. Jak byli biedni, tak są biedni; jak nie mieli jedzenia, tak nie mają jedzenia; problemy z wodą, gazem, benzyną są nadal… No może teraz jest mniej benzyny na stacjach niż wcześniej. Przedtem w Caracas można było tankować bez problemu, a teraz jest przydział na numer tablicy rejestracyjnej i możemy tankować co 5 czy 6 dni. Jest też więcej ludzi bezrobotnych, ale nie jest to bardziej widoczne, bo już chyba nie da się bardziej zniszczyć ekonomii państwa. Ja myślę, że taki najgorszy okres trwa już około półtora roku.
Czy szkoły i uczelnie funkcjonują? Czy dzieci mogą się uczyć?
Jest tydzień w miarę normalny i tydzień kwarantanny. W tym normalnym tygodniu działają różne instytucje, tylko kościoły nie za bardzo chcą otworzyć. W tygodniu kwarantanny wychodzi na ulice policja, gwardia i trzeba mieć specjalną przepustkę żeby np. gdzieś pojechać. My, działając z ramienia Pallotyńska Fundacja Misyjna Salvatti, możemy mieć przepustkę, bo pomagamy ludziom i szukamy leków dla nich. W szkołach natomiast nie ma lekcji, są tylko zajęcia zdalne. Tyle że w Wenezueli Internet jest dla wielu niedostępny. Nawet w naszej parafii nie mamy Internetu, tylko przez telefon. Chcieliśmy założyć, ale to kosztuje miesięcznie 160 zł, a po drugie jesteśmy w miejscu, w którym nie ma zasięgu. Próbujemy to załatwić już od roku. Więc jeżeli my, mając jakieś pieniądze, mamy problem z Internetem, to co dopiero ludzie, którzy mieszkają w barrio. Tak to wygląda i z tego, co wiem, decyzja jest podjęta i przynajmniej do grudnia nie będzie powrotu do szkół. Próbowali zrobić takie rozwiązanie połowiczne – podzielić klasę na dwie części, czyli dwa razy w tygodniu przychodzi jedna grupa i dwa razy w tygodniu druga, zadbać o odległości między dzieciakami i maseczki, ale nie udało się tego wprowadzić. Do grudnia prawdopodobnie nie będzie żadnych zajęć w szkole, na pewno będą jakieś próby edukacji przez Internet. Uczelnie działają podobnie. Wiem, że zapisy są, bo nasi młodzi próbują się zapisać, ale na pewno nie będzie zajęć innych niż przez Internet.
A jakie działania prowadzone są przez pallotynów i jak można wesprzeć ojców w pracy? Skąd płynie obecna pomoc dla polskich misjonarzy?
W naszej parafii na razie mamy 4 projekty, które realizujemy. Pierwszy projekt to jadalnia dla dzieci z biednych rodzin. Drugi projekt to przygotowanie paczek żywnościowych dla najbiedniejszych, w którym wspiera nas Dzieło Pomocy Ad Gentes. Trzeci projekt to pomoc medyczna, przede wszystkim osobom z nadciśnieniem i chorym na serce, ale też chorym przewlekle. Ludzie tu potrzebują leków, wielu chorych z najbiedniejszych rodzin już przestało je zażywać z braku pieniędzy. Stwierdziliśmy więc, że musimy pomóc w zdobywaniu leków i w tym wspomaga nas Caritas. Czwarty projekt to pomoc dzieciom z najbiedniejszych rodzin z barrio, który wspiera Fundacja Salvatti, dziś właśnie wróciliśmy z pierwszej akcji – rozdawaliśmy jedzenie najmłodszym w wieku 1-17 lat. Dzisiaj pomogliśmy ok. 200 dzieciakom. Teraz chcemy zrobić wywiad środowiskowy w tym barrio i w dwóch następnych, żeby zobaczyć, czego najbardziej ludzie tu potrzebują. Zgłosili się lekarze, którzy mogą pomóc zbadać dzieciaki… Będziemy prawdopodobnie potrzebować lekarstw, żeby ludzie mogli pozbyć się pasożytów, witamin, lekarstw na przeziębienie i ból głowy. To będą najpilniejsze potrzeby.
Teraz na te projekty szukamy pieniędzy w Wenezueli i za granicą, u naszych rodzin i przyjaciół. Bardzo pomogła nam Caritas Polska i Pallotyńska Fundacja Misyjna Salvatti – to są dwa nasze główne źródła pomocy z Polski. Tutaj jest bardzo ciężko, ale próbujemy się mobilizować. Na przykład na akcję w barrio mieliśmy pieniądze z Fundacji, ale jedzenie dla wolontariuszy było z parafii. W tym, w czym mogą, pomagają nam parafianie, próbujemy też animować wspólnotę parafialną. Tak naprawdę posiłek dla naszych wolontariuszy to już jest akcja charytatywna, bo wielu z nich po prostu nie je tak, jak powinno się jeść codziennie. Próbujemy też angażować ludzi z samego barrio – oni będą z nami robić spis środowiskowy, ale animujemy ich też w sensie religijnym, żeby ta akcja nie była dla nich tylko przyjęciem jedzenia. Razem się bawiliśmy, razem tańczyliśmy i razem się modliliśmy. Niektórzy ludzie podchodzili i pytali o chrzest, o katechezę, o to, czy możemy się spotykać częściej. Staramy się, żeby to nie było tylko dawanie jedzenia, ale też pobudzenie tych ludzi, bo jest dużo rozpaczy, brakuje nadziei, siły do działania… Chcemy więc, żeby to była akcja kompletna – dla psychiki, dla ciała i dla duszy – żeby ci ludzie trochę odżyli.
Jak wiele jest osób w parafii, w okolicy Guarenas, którzy potrzebują pomocy? Jak powszechny jest problem biedy wśród Wenezuelczyków?
Gdybyśmy chcieli, żeby nasi parafianie żyli na poziomie takiej niezamożnej polskiej rodziny, która może spokojnie zjeść codziennie posiłek, to myślę, że pomocy potrzebowałoby 80-85% Wenezuelczyków. Natomiast pomocy, by przeżyć, potrzebuje przynajmniej 50% osób z naszej parafii.
Wspominał ojciec, że Wenezuelczycy wracają. Z informacji, które docierały do Polski wynika, że 5 mln ludzi szukało ratunku w Kolumbii, Brazylii, Peru. Jednak wielu w Kolumbii traci pracę i wraca. Dużo ludzi wróciło w ciągu ostatnich miesięcy?
Wielu ludzi opuściło Wenezuelę szukając pracy, sposobu na przeżycie. Wielu się nie udało, wielu straciło pracę przez koronawirusa, bo naturalne jest, że państwo dba najpierw o swoich obywateli, a potem o obcokrajowców. Więc najpierw się zwalnia tych, co przyszli ostatni, czyli obcokrajowców, w tym wielu Wenezuelczyków. Niestety nie wszyscy mogą wrócić, bo nie mają jak, nie mają pieniędzy, nie ma otwartego przejścia granicznego itd. Nie ma wiarygodnych danych, bo wielu wraca przez granicę nielegalnie. Natomiast trzeba pamiętać, że wracają nie dlatego, że tu się poprawiło, tylko wracają, bo lepiej klepać biedę z rodziną i coś posadzić w ogródku niż żyć na ulicy w obcym kraju.
Jak wygląda sytuacja najstarszych, najbardziej zagrożonych przez pandemię? Czy rzeczywiście zostali uwięzieni w domach? Czy otrzymują jakieś wsparcie?
Najstarsi mogą liczyć na pomoc tylko w rodzinie. Co prawda mają swoje emerytury, ale emerytura nie jest wyższa niż 2 dolary miesięcznie, więc to są śmieszne pieniądze, a raczej tragiczne. Wiele rodzin zamknęło seniorów w domach i pilnuje, żeby nie wychodzili, ale nie jest to tak restrykcyjne, jak było w Polsce, bo też mentalność latynoamerykańska jest inna. Trudno im wysiedzieć w domu. Starają się, ale jakiegoś systemowego wsparcia nie ma. Staramy się dostarczać paczki żywnościowe, ale ostatnio musieliśmy zmniejszyć ich liczbę, bo już nam się kończą pieniądze.
Jest wielka nadzieja w ludziach Kościoła, misjonarzach, ale czy jest dość kapłanów, zakonnic, wspólnot parafialnych, które są w stanie coś zmienić?
Jeżeli parafia ma księdza, który jest z kraju, który może pomóc, to jest nadzieja. My na przykład możemy dużo pomóc dzięki datkom z Polski. Natomiast w parafiach, w których są księża Wenezuelczycy, jest gorzej. Sam prosiłem o pomoc osoby z mojej rodziny i zrobiliśmy paczki żywnościowe dla księży. W Polsce to nie do pomyślenia, żeby biskup nie miał pieniędzy na jedzenie, a w Wenezueli tak jest. My mamy pomoc z zagranicy i dzięki niej możemy realizować 4 projekty o których wspomniałem. Księża Wenezuelczycy nie mają takich możliwości. Na szczęście Caritas Wenezuela dostała jakąś donację, więc mogła zorganizować paczki dla księży.
Przeczytaj także: COVID-19 atakuje Wenezuelę. Sytuacja jest dramatyczna.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Maurycy Pieńkowski
Jak wesprzeć akcję „Paczka dla Wenezueli”?
• Dokonując wpłaty na stronie: caritas.pl/wenezuela
• Wpłacając dowolną kwotę na konto: 77 1160 2202 0000 0000 3436 4384 (tytuł wpłaty: WENEZUELA)
• Wysyłając SMS o treści WENEZUELA pod numer 72052 (koszt 2,46 zł)
Przeczytaj także: COVID atakuje Wenezuelę. Sytuacja jest dramatyczna