Przyjechały z traumami, z goryczą w sercu, że los był dla nich niesprawiedliwy. Proces akceptacji siebie i otaczającego świata, był dla nich ciężki, ale dziś o Domu Dziecka „Rafael” dzieci mówią „mój dom”.
Na temat domów dziecka funkcjonuje wiele bardzo negatywnych stereotypów. Mówi się, że czas spędzony w takim miejscu pozbawiony jest wszelkich uroków dzieciństwa i młodości. Często uważa się też, że wychowankowie tych placówek z góry skazani są na niepowodzenia życiowe. Caritas diecezjalne prowadzące domy dziecka w całej Polsce od lat starają się zaprzeczać tym stereotypom. Tworzą miejsca, w których dzieci mogą znaleźć miłość, ciepło, wsparcie w nauce i wszechstronnym rozwoju. O Domu Dziecka „Rafael” prowadzonym przez Caritas Diecezji Drohiczyńskiej opowiada dyrektor Monika Szczepańczyk.
Ile dzieci mieszka obecnie w „Rafaelu” i w jakim są wieku?
W naszym domu przybywa obecnie 14 dzieci z Polski i jedno dziecko z Ukrainy, ale czekamy właśnie na szesnaste dziecko. Najmłodsi wychowankowie mają dziewięć lat, a najstarsi – po siedemnaście.
Wiem, że tworząc placówkę chcieliście, aby był to prawdziwy dom – pełen ciepła, rodzinnej atmosfery – ale też miejsce przygotowujące do życia. To wymagało pokonania wielu przeszkód…
Starania o stworzenie domu dziecka rozpoczęły się w 2016 r., od zakupu kompleks budynków w Wyrozębach-Podawcach od Starostwa Powiatu Sokołowskiego. Zadanie tego podjął się ks. Łukasz Gołębiewski, dyrektor Caritas Diecezji Drohiczyńskiej. Ksiądz Łukasz, ze środków własnych Caritas i dzięki pomocy wielu darczyńców, wyremontował jeden ze starych zdewastowanych budynków i przeznaczył duży plac na stworzenie ogrodu marzeń dla dzieci. Na samym początku wydawało się, że remont będzie prosty i stosunkowo szybko się zakończy. Niestety w trakcie jego realizacji dochodziło do wielu nieprzewidzianych sytuacji, usterek, które wymagały ciągłych prac renowacyjnych, np. osuszenia zalanych piwnic, które wiązało się z długim procesem przygotowania ścian, a potem izolowania, kładzenia nowych podłóg.
Cała procedura prawna oddania budynku do użyteczności publicznej i uzyskania niezbędnych pozwoleń była także dużym wyzwaniem. W tamtym czasie pracowałam w biurze Caritas w Sokołowie Podlaskim i nie przypuszczałam, że zwiążę się z powstającym domem dziecka, ale pamiętam jak ksiądz Łukasz z zapałem i niesamowitą charyzmą walczył o ten dom, poszukiwał środków finansowych, pisał wiele pism o wsparcie jego działań do różnych darczyńców, jak cieszył się, że remont posuwa się do przodu, a w sytuacjach trudnych, beznadziejnych nie poddawał się, tylko niestrudzenie szukał rozwiązań. Udzielił mi się ten entuzjazm. Co więcej, do walki o to dzieło przyłączają się inni ludzie, którzy wspierają placówkę, a przede wszystkim dają młodym ludziom miejsce do życia, nauki, rozwijania swoich pasji, zapewniając im opiekę medyczną, emocjonalną, otaczając ich miłością, ciepłem, zrozumieniem. Tworząc ten dom chcieliśmy dać dzieciom równy start w dorosłe życie, taki, jaki mają ich rówieśnicy dorastający w rodzinach.
Co sprawia, że „Rafael” ma taką rodzinną, magiczną atmosferę?
To trudne pytanie. Pamiętam, że na dwa tygodnie przed przyjęciem pierwszego dziecka, poproszono mnie, bym przez pewien czas zarządzała domem. Nie miałam czasu, by się zastanawiać, przemyśleć rozwiązania. Trzeba było szybko działać, a to było wielkie wyzwanie. Trzeba było tak dobrać kadrę, by była zgrana i współdziałała. Stworzenie miejsca, w którym dzieci znajdą dom, a przede wszystkim nauczą się wspólnie mieszkać, nie było łatwe. Tym bardziej że powody umieszczenia dzieci w placówce były i są różne – śmierć rodziców lub ich niewydolność wychowawcza. Dzieci, które do nas przyszły, nie rozumiały, co się dzieje w ich życiu. Dlaczego nagle muszą zamieszkać w domu dziecka, dlaczego ktoś obcy przyjeżdża do ich domów i zabiera do innego miejsca. Przyjechały do nas z traumami, z goryczą w sercu, rozżalone, że los był dla nich niesprawiedliwy. Proces ich leczenia, nauki akceptacji samych siebie i otaczającego świata, podniesienia poczucia własnej wartości był niesamowicie ciężki, ale dzięki wytrwałości naszej kadry i ciężkiej pracy udało się stworzyć miejsce, o którym dzieci mówią: to jest mój dom! Kiedy dzieci wracają z wycieczki czy kolonii i ,przekraczając próg, radośnie krzyczą „nareszcie w domu!”, nasze serca przepełnia szczęście. Co stwarza tę niesamowitą atmosferę? Myślę, że tworzą ją wspólnie dzieci i kadra. Dzięki współpracy udało nam się stworzyć taką wielodzietną rodzinę, w której spora różnica wieku nie jest problemem, a atutem. Pozwala nam uczyć się od siebie nawzajem tolerancji, szacunku do innego człowieka. Ta rodzinna atmosfera to w dużej mierze zasługa wychowawczyń, które starają się być najlepszymi matkami zastępczymi, które przytulą, doradzą i zawsze wesprą dziecko.
Czy na co dzień współpracują z Wami specjaliści – psychologowie, pedagodzy, logopedzi, doradcy zawodowi?
Oczywiście, bez ich wsparcia ciężko by było młodym ludziom zmagać się z codziennością, ze starymi lękami, traumami. W wychowywaniu młodych ludzi rozmowa, dialog to podstawa, konieczna do kształtowania ich osobowości i postawy życiowej. Współpracujemy także z poradniami psychologiczno-pedagogicznymi, gdzie dzieci jeżdżą na specjalistyczne zajęcia.
A czy pomagają Wam również wolontariusze?
Tak. Z placówką współpracują osoby prywatne, które angażują swój wolny czas, pomagają dzieciom w lekcjach, udzielają korepetycji, by dzieci mogły nadrobić zaległości i braki szkolne. Współpracują z nami także wolontariusze ze Szkolnych Kół Caritas z naszej diecezji, którzy organizują naszym wychowankom czas wolny, proponując gry i zabawy.
Jakie warunki trzeba spełniać, by pomagać jako wolontariusz w domu dziecka?
Od strony czysto ludzkiej wystarczą chęci oraz dysponowanie wolnym czasem. Od strony formalnej i prawnej wolontariuszem w domu dziecka może być osoba, która nie była karana, nie była skazana prawomocnym wyrokiem sądu, która nie widnieje w bazie przestępców seksualnych oraz cieszy się dobrą opinią publiczną. No i oczywiście ma przede wszystkim serducho do dzieci.
Jak wygląda życie w „Rafaelu” na co dzień i od święta?
Myślę, że nasza codzienność nie różni się specjalnie od codzienności w przeciętnej rodzinie. Mamy określone zasady i zadania na poszczególne pory dnia. W zwykłe dni nasze dzieciaczki szykują się do szkoły, a po powrocie czeka na nie cieplutki obiad. Potem jest wolny czas na zabawę, rozwijanie swoich pasji, czas na naukę i na odpoczynek. Natomiast w soboty wspólnie robimy generalne porządki, a później mamy zajęcia lub wycieczki. W niedzielę chodzimy na mszę świętą, ale oczywiście szanujemy wybory dzieci związane z wiarą. Myślę, że różnica między naszym domem, a zwykłym domem jest tylko taka, że u nas zajęcia dodatkowe najczęściej odbywają się na terenie placówki, nie musimy na nie dzieci dowozić. Nasze życie wygląda na co dzień jak w rodzinie wielodzietnej, każdy ma swoje obowiązki, które stara się wykonywać.
Czy w wakacje i ferie zimowe organizowaliście jakieś specjalne atrakcje, wycieczki, wyjazdy?
W czasie wakacji i ferii zimowych staramy się, by dzieci zobaczyły jak najwięcej świata, ale jednocześnie mogły odpocząć i zrelaksować się, zanim wrócą do szkoły. Nasze dzieciaczki wyjeżdżały na kolonie w góry, nad nasze morze, na Mazury. Organizowaliśmy im także wycieczki, co ułatwia nam fakt, że nasz dom znajduje się w pięknych, malowniczych stronach na granicy Mazowsza i Podlasia. Oczywiście nasze „wypady” organizujemy w miarę naszych możliwości finansowych, ale muszę przyznać, że wiele razy mogliśmy liczyć na pomoc innych ludzi, którzy wsparli nasze działania. Podróże kształcą, uczą i bawią, taka aktywność dzieciaczków jest niesamowicie ważna, bo otwiera je na świat, na innych ludzi.
Dziś ważne dla Was święto. Jak będzie wyglądał Dzień Dziecka w „Rafaelu”?
W tym roku skorzystamy z zaproszenia na piknik organizowany specjalnie dla dzieci z domów dziecka. Planujemy też trzydniowy wyjazd w góry świętokrzyskie, ale nie będę teraz zdradzać szczegółów wyjazdu, bo to dla dzieci niespodzianka.
Wiem, że staracie się kształtować w młodych ludziach zdrowe nawyki żywieniowe. W jaki sposób nad tym pracujecie?
Poprzez wspólne przygotowywanie posiłków nasze dzieci uczą się samodzielności w kuchni. Mam wrażenie, że taki samodzielnie przygotowany obiad lepiej im smakuje. Dzieci, które są zainteresowane gotowaniem, pieczeniem, uczą się od wychowawców kucharzenia. W naszej kuchni powstają więc pyszne obiady, ciasta, babeczki.
Jakie działania podejmujecie, aby przygotować młodzież do dorosłego i samodzielnego życia?
Dzieci uczymy przede wszystkim samodzielności, odpowiedzialności. Każde dziecko jest inne, wszystko zależy od jego indywidualnych potrzeb. Inaczej pracuje się z dziesięciolatkiem, a inaczej z siedemnastolatką. Staramy się by dobrać środki wychowawcze stosownie do ich wieku.
Taka praca musi dawać ogromną satysfakcję i poczucie dobrze pełnionej misji, ale z drugiej strony wiąże się z ogromną odpowiedzialnością. Proszę o tym opowiedzieć.
Nigdy nie myślę o tej pracy jako o misji. Ja po prostu staram się tym dzieciom stworzyć prawdziwy, normalny dom, co jest niesamowicie trudne. Rozumiem tych młodych ludzi, ich życie nie było łatwe, doświadczyli wielu traum, odrzucenia, braku akceptacji przez rówieśników i ze strony otoczenia, zmierzyli się z wieloma sytuacjami, po których trudno by było się podnieść człowiekowi dorosłemu. Mnie też życie nie rozpieszczało. Kiedyś, w takim bardzo trudnym momencie, kiedy już nie widziałam rozwiązania, poprosiłam Boga, by mi pomógł, a ja w zamian zobowiązałam się pomagać innym. Ja pomoc otrzymałam, a danego słowa staram się dotrzymać. Staram się, by nasz dom „Rafael”, był normalnym, rodzinnym, ciepłym domem, a nie „bidulem” kojarzącym się z zimnem i ludzką obojętnością.
Czy ta praca daje mi satysfakcję zawodową? Tak, jak najbardziej. To nietuzinkowa praca, pełna wielu wyzwań. Cieszę się z każdego naszego małego sukcesu, gdy widzę jak dzieci się rozwijają, jak uczą się nowych rzeczy, jak odkrywają w sobie pasje. Największym motorem napędowym do tej pracy są sytuacje, gdy udaje nam się do dziecka dotrzeć i otworzyć na szczerą rozmowę. Kiedy dziecko zbuntowane, obrażone na cały świat, nienawidzące wszy
stkich dookoła, zmienia się, zaczyna inaczej myśleć i staje się dobrym człowiekiem, który chce w swoim życiu coś osiągnąć. Założenia były na początku takie, że zajmę się zarządzaniem, logistyką i administracją, ale większość czasu spędzam z dziećmi. Dzieci są dla mnie priorytetem zawsze mogą przyjść porozmawiać, szukamy wspólnie rozwiań dla ich problemów. Nasz dom otwarty jest na wszystkie dzieci – są wychowankowie, którzy zostaną z nami do momentu, aż będą mogli się usamodzielnić, i dzieci, które sąd umieszcza w trybie zabezpieczenia na czas toczącego się postepowania sądowego. Pamiętam, jak trafił do nas sześcioletni chłopiec. Nie mówił, nie miał zaufania do dorosłych, nie uśmiechał się, a inne dzieci bił i drapał. Trudno było nawiązać z nim kontakt, bo nie chciał rozmawiać. Powolutku, małymi kroczkami poprawialiśmy nasze relacje, uczyliśmy się wspólnego życia, aż nastąpił przełom. Pewnego dnia do mojego gabinetu przyszły dzieci, by pomóc im rozwiązać konflikt, z tym chłopcem. Chłopiec był na wszystkich zły, nie docierały do niego żadne argumenty, ale był też rozbity, miał pretensje, że ktoś zabrał go z jego rodzinnego domu i nie umiał poradzić sobie z emocjami. Na każde moje słowo, jeszcze bardziej się buntował, w moim gabinecie siedział ponad godzinę, zacięty obrażony. Poprosiłam wreszcie, by wyszedł, ale nie chciał, po prostu siedział i kopał nóżką w krzesło. W końcu wybuchł i wykrzyczał, że nie jestem jego matką. Przyznałam mu rację, ale jednocześnie zapewniłam, że jeżeli on zechce, to mogę zostać jego przyjaciółką. Wyszedł z gabinetu wściekły, ale siedział pod jego drzwiami kolejną godzinę, kopiąc w pufę. Był bardzo uparty, a ja czekałam na niego. W pewnym momencie, kiedy mnie zobaczył, przybiegł, przytulił się mocno i powiedział przepraszam. Dopiero wtedy się otworzył i zaczęliśmy rozmawiać. Ten chłopiec później czasami mówił do mnie mamo! Podobnych sytuacji było już u nas wiele. Podziwiam nasze dzieci, bo mimo, że przeszły tak wiele, mają siłę by walczyć o siebie.
W jaki sposób można wspomóc Dom Dziecka „Rafael”? Jakie są Wasze najpilniejsze potrzeby?
Pomoc jest nam zawsze potrzebna. W tej chwili brakuje nam specjalisty, psychotraumatologa, który pomógłby dzieciom w radzeniu sobie z stresem pourazowym i przebytymi traumami. Poszukujemy także korepetytora z języka angielskiego. Marzę także, by niezagospodarowaną część ogrodu przy placówce jeszcze w tym roku zaaranżować tak, by była miejscem wypoczynku i rekreacji dla dzieci, gdzie będzie można ustawić grilla, rozpalić ognisko i wieczorem wspólnie posiedzieć. Ten pomysł wymaga jednak zdobycia funduszy.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Katarzyna Nowińska