Caritas Polska prowadzi wiele programów pomocowych w kraju i na świecie. Jednym z nich jest autorski projekt „Damy radę!”, który funkcjonuje w Caritas Polska od 2013 r. Jest próbą wypełnienia luki w bardzo zaniedbanym obszarze pomocy młodzieży zagrożonej wykluczeniem społecznym. Jak to wygląda w praktyce? Wyjaśnia Janusz Sukiennik, specjalista ds. projektów społecznych w Caritas Polska.
Redakcja: Skąd się wzięła nazwa i pomysł na program pomocy młodzieży zagrożonej wykluczenie społecznym „Damy radę!”?
Janusz Sukiennik: Nazwa programu „Damy radę!” – w której wyczuwa się zachętę i nutę młodzieńczego optymizmu w jakimś doświadczeniu zespołowym, ale też trochę niepewności – funkcjonuje w języku potocznym młodzieży od dawna, a w mojej pracy w Caritas Polska od sierpnia 2013 r. Rozpoczęliśmy wtedy innowacyjny projekt pomocy młodym ludziom zagrożonym bezdomnością lub wychodzącym z uzależnień i bezdomności. Nazwa „Damy radę!” miała wskazywać na jego założenia jako grupy wsparcia i społeczności terapeutycznej o dużym zakresie samorządności i zaangażowania uczestników. Uczestników zmotywowanych do pracy nad przemianą swojego życia i zachowujących całkowitą abstynencję od środków psychoaktywnych oraz odcinających się od zachowań i środowisk uznanych za szkodliwe dla procesu odnowy.
Zakwalifikowani uczestnicy w wieku 25-35 lat otrzymali wsparcie ze strony doświadczonego terapeuty, psychologa i pracownika socjalnego, ale także w dużym stopniu ze strony współuczestników. Podopieczni dość szybko zaczęli pokonywać różne życiowe bariery, własne lęki i poczucie niskiej wartości, znajdując coraz lepszą pracę i możliwości rozwoju, a przez to nadzieję, że mają wartość, godność i własny potencjał życiowy. Była też możliwość zamieszkania w kilka osób w przygotowanym przez nas tzw. mieszkaniu treningowym.
R.: Zatem program pomagał uruchomić uśpione własne zasoby i dynamikę życia uczestników. To wystarczyło?
J.S.: Nie zawsze, ale zaczęliśmy bazować na zasobach własnych i niezrealizowanych ambicjach młodości, dodaliśmy zastrzyk nadziei i szacunku dla godności upokorzonego przez warunki życiowe człowieka, akceptacji dla niego, nawet wobec – nazwijmy rzeczy po imieniu – głupoty i lekkomyślności w wyborach. I – mówiąc obrazowo – takie były nasze pierwsze próby leczenia „pacjentów” przy po mocy ich własnej surowicy. Wbrew pozorom to był okres dużego wysiłku ze strony zespołu pracowników programu, gdyż trzeba było ogarnąć indywidualną sytuację każdego uczestnika, która w tym wieku, jak wiadomo, jest dynamiczna i często nieprzewidywalna, dostrzegać zawczasu oznaki zbliżających się kryzysów. Ale daliśmy radę przez 6 lat prowadzić ten mocno eksperymentalny program z obiecującymi rezultatami.
R.: Obiecującymi? Czy możesz opowiedzieć o sukcesach w konkretnych przypadkach?
J.S.: Każdy, kto pracuje z osobami uzależnionymi i niestabilnymi życiowo, może powiedzieć, że w tych obszarach pomocy podstawowy sukces jest wtedy, gdy coś się nie zawali. Na przykład nie dojdzie do nawrotu choroby alkoholowej czy narkomanii. To są sytuacje o niewyobrażalnych konsekwencjach dla osoby, która już nieźle dawała sobie radę, rozpoczęła normalne życie i pracę, wszystko nabrało nowych kolorów i sensu. Mogło zabraknąć ostrożności, pokory czy konsekwencji w realizowaniu uczestnictwa w programie. Początkiem katastrofy bywały sytuacje, gdy do wychodzącej na prostą osoby odezwali się dawni koledzy, czyli najgorsi ze złych doradców, bywały też wstrząsy rodzinne albo inne traumatyczne wydarzenia, z którymi osłabiony przez skutki uzależnień młody człowiek nie dał sobie rady. Przeżywaliśmy nie raz takie katastrofy. Dosłownie wszyscy, bo społeczność jest w pewnym sensie żywym organizmem…
Ciekawe, że w kilku przypadkach uczestnik, którego w taki sposób straciliśmy, odnajdywał się po kilku latach w całkiem dobrej formie. Czyli zasiane w programie ziarno nadziei zaczęło przynosić owoce dopiero po pewnym czasie, już na innym gruncie. Na owoce naszej pracy, podobnie jak w przypadku sadowników, trzeba poczekać. Bywa to frustrujące, ale bardziej pożyteczne i trwałe niż szybki, spektakularny sukces.
Cieszymy się, że kilku naszych absolwentów mieszka już w swoich własnych mieszkaniach, otrzymanych dzięki naszej współpracy z warszawskimi urzędami dzielnicowymi, że mają dobrą pracę. Jeden z nich pracuje w jednym z najbardziej prestiżowych hoteli w Warszawie i zdobywa wyróżnienia jako pracownik roku, inny założył własną firmę montażu mebli kuchennych dla nowo oddawanych osiedli mieszkaniowych, mamy też dwóch znakomitych kucharzy z rodowodem „Damy radę!”, zatrudnionych w wysokiej klasy restauracji Centrum Okopowa w kompleksie Caritas Polska w Warszawie. Jeden z najmłodszych robi zaocznie maturę, inny studiuje zaocznie i dojeżdża do Wrocławia na konsultacje. Każdy z nich zaczynał praktycznie od zera, ale sam zerem nie był, chociaż mógł takie wyobrażenie o sobie mieć. Jest teraz świadectwem dla innych, że można nie tylko wyjść z życiowego doła, ale piąć się do góry i realizować swój życiowy potencjał, który bywa niezbadany.
R.: Jesteś trochę takim ogrodnikiem…
J.S.: Z wykształcenia jestem prawnikiem, ale z zamiłowania przyrodnikiem, stąd może tyle w moich wypowiedziach ogrodniczych odniesień. Wciąż się uczę rozpoznawać ukryte wartości i wydobywać je na światło dzienne. Uważam, że każde życie powinno owocować w sposób zaprojektowany przez Boga, co często jest niemożliwe albo utrudnione przez warunki zewnętrzne. Ale na szczęście są jeszcze warunki wewnętrzne i możliwości organizacyjne, dzięki którym można pomagać rozwinąć się ukrytym w człowieku wartościom. Często zaczyna się to od dosłownego ratowania jego życia.
R.: Opowiedz jeszcze trochę o owocach programu „Damy radę!”.
J.S.: Dobrych owoców z drzewa „Damy radę!” jest wiele, ale te najdojrzalsze są najcenniejsze. Adam nie tylko od 5 lat jest trzeźwy, pracuje i awansuje, ale należy do charyzmatycznej wspólnoty i jest jednym z jej animatorów, widuje się często ze swoimi dziećmi, nadrabiając zaległości w ich wychowywaniu. Pod każdym względem jest świadectwem nowego, zmartwychwstałego człowieka.
Jesteśmy też dumni z przemiany Łukasza, który od 13 roku życia był w narkotykowych grupach. Do programu dołączył w wieku 23 lat, wycieńczony i całkowicie rozbity życiowo. Dziś rozwija się zawodowo, pojednał się z rodziną, daje publicznie świadectwo o swojej drodze do wolności. Najwspanialszym dowodem jego życiowej przemiany jest odnalezienie po latach córeczki, z którą teraz spędza każdą wolną chwilę, oboje za sobą przepadają. Owoce są liczne, ale najwięcej uwagi wymagają od nas te w zalążku, jeszcze mało widoczne, potrzebujące właściwego gruntu i kultywacji.
R.: Czy możesz już teraz powiedzieć, w jakim kierunku zmierza nowa, bardziej dojrzała, edycja programu „Damy radę!”?
J.S.: Nazwa pozostała ta sama i duch ten sam. Ponieważ z przyczyn formalno-prawnych musieliśmy zrezygnować z rozwijania projektów związanych z udostępnianiem uczestnikom tzw. mieszkań treningowych, co należało do istotnych części programu, w obecnej edycji akcent położony jest na szybsze „owocowanie” uczestników i większą pomoc przy samodzielnym zagospodarowywaniu się. Zmiany wynikają również z naszych doświadczeń, zebranych w czasie dotychczas realizowanego programu.
Bardzo wielu młodych ludzi, odbywających zamknięte terapie uzależnień lub kończących odbywanie kary pozbawienia wolności, po prostu nie ma dokąd pójść. Lęk o to, co dalej, gdzie mieszkać, co robić, do tego poczucie osamotnienia, braku środków finansowych na podstawowe rzeczy – to wszystko jest źródłem ogromnego stresu, który często kończy się nawrotem do uzależnień albo do recydywy przestępczej. Ten obszar pomocy jest zdecydowanie zaniedbany w Warszawie. Działa tu wiele ośrodków pomocy, ale widzimy niestety konsekwencje społeczne braku efektywnej pomocy osobom gotowym do wyjścia z dotychczasowych problemów, bezpośrednio po wyjściu z odosobnienia.
Program „Damy radę!” nie jest pogotowiem ratunkowym, ale wspar ciem dla zmotywowanych młodych ludzi, stojących na starcie do nowego etapu w życiu, w jego krytycznym punkcie, w którym może się wszystko rozstrzygnąć.
R.: Na jaką konkretnie pomoc mogą liczyć podopieczni nowej edycji programu „Damy radę!”?
J.S.: Zainteresowani kandydaci – kończący kilkumiesięczną terapie zamkniętą lub pobyt w zakładzie karnym, wstępnie przez nas przygotowani – mogą od nas otrzymać, w uzasadnionych przypadkach, pomoc w formie pokrycia opłat czynszowych w pierwszym miesiącu, a w następnych, w zależności od postępów w realizowaniu ustaleń zawartej umowy i od wysokości dochodów, pomoc żywnościową, odzieżową, pomoc terapeutyczną i socjalną w formie uporządkowania spraw urzędowych. W miarę możliwości – również pomoc w znalezieniu miejsca zamieszkania i pracy.
Uczestnik jest zobowiązany do rozpoczęcia udokumentowanej pracy w pierwszym miesiącu pobytu w programie i uczestnictwa w cotygodniowych spotkaniach grupy. Kontynuujemy towarzyszący program kulturalno-rekreacyjny i szkoleniowy, dofinansowując zawodowe kursy i szkolenia. Uważam, że w obecnej formie program „Damy radę!” jest bardziej wymagający i bardziej nastawiony na wysiłek własny uczestników. Daje on przy tym naprawdę zmotywowanym uczestnikom „silne wsparcie na starcie” i zachęca do szybkiego organizowania swojego nowego życiowego zadania w mobilizującym gronie współuczestników. I przy towarzyszącej na tym rozbiegu pomocy pracowników programu.
R.: Skąd Caritas czerpie środki na realizację programu?
J.S.: Tak jak uczestnicy otrzymują od nas wsparcie towarzyszące ich rozwojowi, tak wspólnie cieszymy się nieustającym wsparciem ze strony darczyńców, dzięki którym ten pro gram może być ambitnie realizowany i rozwijany. Wszystkim znanym nam i nieznanym z imienia ofiarodawcom, przyjaciołom i sojusznikom z całego serca dziękujemy przy tej okazji.
Zdjęcie: Caritas Polska