Powstały w lipcu 2012 obóz dla uchodźców syryjskich Zaatari szybko przekształcił się w jedno z większych miast w Jordanii. Poza liczbą ludności niczym jednak nie przypomina znanych nam miast, a wizyta w nim powoduje skrajne, słodko-gorzkie uczucia.
Zaatari to w ostatnich latach jeden z symboli wojny w Syrii i cierpienia ludzi zmuszonych do opuszczenia swoich domów. W tymczasowym obozie – jak się początkowo wydawało – schronienie znalazło około 15.000 osób. Narastający na sile konflikt w oddalonej o zaledwie kilkanaście kilometrów Syrii spowodował, że już w niespełna rok później zamieszkiwało w nim przeszło 150.000 uchodźców. Obecnie populacja obozu ustabilizowała się na poziomie 80.000. To jednak nie liczba osób w nim zamieszkujących jest tu problemem, lecz fakt, że Zaatari jest pewnego rodzaju enklawą, do której nie da się wjechać i wyjechać bez oficjalnego pozwolenia.
Odcięci od świata
Procedura związana z wydaniem zezwolenia na wjazd zajmuje zazwyczaj nie dłużej niż dwa tygodnie. Jak się jednak okazuje, opóźnienia nie są rzadkością, a to dopiero początek drogi do obozu. Po otrzymaniu stosownych dokumentów i dotarciu do granic obozu czekają nas kolejne szokujące sytuacje. O ile konieczność wjazdu na teren obozu bramą przeznaczoną dla delegacji i organizacji pozarządowych nie może dziwić, to już widok regularnie rozstawionych wozów opancerzonych Armii Jordańskiej budzi niepokój. Kto bowiem jest tu postrzegany jako zagrożenie i kogo mają bronić żołnierze? Czy ich obecność powoduje poczucie bezpieczeństwa wśród Jordańczyków i uchodźców z Syrii, czy jest wręcz przeciwnie? Na te pytania chyba nikt nie jest w stanie odpowiedzieć.
Po sprawdzeniu dokumentów przy wjeździe należy udać się do pobliskiej placówki jordańskiej policji sprawującej kontrolę nad obozem. Wskazujemy tam dokładny cel wizyty i miejsca, które chcemy odwiedzić. W dalszej podróży towarzyszyć nam będzie Ahmad – policjant, który już w pierwszym zdaniu zapewnia, że Zaatari to bezpieczne miejsce. Na pytanie o doniesienia prasowe związane z licznymi przypadkami napaści seksualnych czy przemocy głównie wobec młodych kobiet pada krótka odpowiedź – „teraz jest bezpiecznie, nie ma żadnych problemów tego typu”. Ciężko ocenić na ile jest to prawda, lecz faktem jest, że obóz zmienił swój charakter. W miejscu namiotów pojawiły się kontenery pełniące funkcję domów. Zamieszkujący je uchodźcy nauczyli się funkcjonować w nowych warunkach i minimalizować potencjalne zagrożenia.
Zmiany te oraz bardziej trwały charakter obozu, nie redukują jednak poczucia odcięcia od reszty świata. Mieszkańcy Zaatari potrzebują bowiem pozwolenia, by opuścić obóz, a na tego typu dokument może liczyć jedynie znikomy procent z nich. W efekcie wiele osób nie ma pracy, mimo iż jest gotowa ją podjąć.
Ojcowska miłość
Pozwolenie na opuszczanie Zaatari posiada Mohamad, 28-letni student pedagogiki na Uniwersytecie w Zarce, z zamiłowania fotograf. Odwiedzamy go w jego kontenerowym domu, gdzie mimo trudnych warunków częstuje nas arabską kawą. Mohamad swą opowieść zaczyna od momentu gdy pod koniec 2013 roku znalazł się w Zaatari. Nie chcąc bezczynnie marnować czasu wziął udział w kursie języka angielskiego podczas którego poznał swoją żonę. Opowieść ta wywołuje u niego lekki uśmiech i zakłopotanie, a gdy i my się uśmiechamy lekko się czerwieni.
Już po pierwszych zdaniach rozmowy orientuję się, że to ambitny i pracowity człowiek, którego jedynym celem w życiu jest przyszłość Wassima – jego rocznego syna. Mohamad jest świadomy trudnej sytuacji ekonomiczno-społecznej w Jordanii, kraju, który mimo to przyjął ponad 1.3 mln uchodźców syryjskich. Czuje wdzięczność za udzielenie mu schronienia, ale stale myśli o wyjeździe. Nie wie gdzie dokładnie chciałby pojechać, rozważa dołączenie do siostry w Niemczech lub wyjazd do Kanady. Jak wielokrotnie powtarza „to dobre kraje dla mojego syna, tam jest dla niego przyszłość”.
Na pytanie o warunki życia w obozie Mohamad odpowiada ogólnikowo, mówi, że wszystko zmieniło się na lepsze od momentu jego przyjazdu. Orientuję się, że na jego wypowiedzi ma wpływ obecność policjanta i faktycznie mam rację. Przy pierwszej okazji, gdy zostajemy sam na sam, wyrzuca z siebie lawinę informacji uskarżając się na niedobór wody czy przerwy w dostawach prądu. „W zimę ludzie tu marzną, wszystko zalewa woda. W lato doskwiera nam pustynny upał…”. Nagle pojawia się policjant, monolog Mohamada kończy się krótką deklaracją: „Wszystko napiszę Ci w mailu…”.
Football zbliża
Po wyjściu z domu Mohamada udajemy się na główną ulicę obozu, pełną sklepików i drobnych zakładów usługowych czy rzemieślniczych. Sami uchodźcy syryjscy nazwali ją Sham-Elysée łącząc nazwę paryskiej ulicy z kolokwialnym określeniem Damaszku. W jednym ze sklepów spotykamy Qasema. Jest on trenerem piłki nożnej, który chętnie pokazuje puchary zdobyte przez jego młodych zawodników – dzieci wychowujące się w obozie. Qasem jest też sprzedawcą sprzętu piłkarskiego.
Na pytanie czy zna jakichś polskich piłkarzy szybko znajduje koszulkę Bayernu Monachium z numerem 9 i nazwiskiem Lewandowski. Sam jednak woli Barcelonę. Do rozmowy włącza się stale nam towarzyszący policjant, który pyta o koszulkę AC Milan, najlepszego jego zdaniem klubu. Początkowo nie jest zadowolony, gdy mówię, że jestem kibicem Interu, lokalnego rywala. Po chwili na jego twarzy pojawia się jednak uśmiech i ustalamy, że niedługo spotkamy się na derbach i pomachamy sobie z przeciwnych trybun. Przez chwilę odnoszę wrażenie, że wszyscy w sklepie zapomnieliśmy o otaczającej nas rzeczywistości. Kibicujemy innym klubom, lecz potrafimy znaleźć wspólny język. Sport pozwala nam oderwać się od prawdziwych problemów, które w Zaatari są nad wyraz widoczne. Krótka pogawędka o piłce nożnej pozwala również na otworzenie się Ahmada – policjanta, który musi wykonywać swą pracę, mimo iż chciałby również otwarcie porozmawiać o problemach z jakimi ma do czynienia.
Sham-Elysée – udawana normalność
Sklepik Qasema na Sham-Elysée nie jest najbardziej osobliwym miejscem tej ulicy. Kilkadziesiąt metrów dalej znajdziemy fryzjera, bar z falafelem, a nawet sklep z sukniami balowymi. Wszystko to wygląda jak z dziwnego snu. Obok pozornej normalności, ulicy pełnej dzieci wracających ze szkoły i zajadających się watą cukrową, rozciągają się kontenery udające prawdziwe domy. Pustynię zmieniono tu w miasto odcięte od reszty kraju, a ludzie żyją w ciągłym zawieszeniu i każdy ich dzień jest próbą normalnego funkcjonowania.
Prawda jest jednak brutalna. Obóz dla uchodźców Zaatari nie jest miejscem normalnym, jego funkcjonowanie zależy niemal wyłącznie od sponsorów i działalności organizacji niosących wsparcie ludziom w potrzebie. Ludzie w nim mieszkający nadal marzą czy to o powrocie do ojczyzny, czy poszukiwaniu lepszej przyszłości dla swych dzieci. Większość z nich nie byłaby w stanie poradzić sobie bez pomocy z zewnątrz. Wielu chce skorzystać z oferowanego wsparcia, nauczyć się języka obcego, zdobyć kwalifikacje zawodowe, a następnie podjąć pracę i samodzielnie sprostać problemom.
Zaatari to jednak jedynie symbol walki uchodźców o godność i normalną przyszłość. W Jordanii ponad 80% uchodźców mieszka bowiem poza ośrodkami i codziennie zmaga się z podobnymi problemami i wymaga podobnego wparcia. Dla nich wszystkich każdy dzień to walka o normalne życie i lepszą przyszłość.
Projekt „Wsparcie uchodźców syryjskich i najuboższych Jordańczyków w zakresie schronienia” jest współfinansowany w ramach programu polskiej współpracy rozwojowej Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP. Publikacja wyraża wyłącznie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.
Dominik Wach